Reklama

Inicjatywa lokalna w Katowicach, czyli jak został wypaczony sens szczytnej i potrzebnej idei [KOMENTARZ]

Grzegorz Żądło
Urząd miasta ogłosił właśnie listę projektów zakwalifikowanych do realizacji w ramach Inicjatywy Lokalnej. Zawiera ona 120 pozycji, czyli tyle wniosków mieszkańców dostanie dofinansowanie z budżetu miasta. Problem w tym, że wiele z nich nie powinno być nawet rozpatrywanych, bo z inicjatywą lokalną w pierwotnym rozumieniu nie mają wiele wspólnego. Ta inicjatywa, w założeniu potrzebna i słuszna, przeszła bardzo negatywną metamorfozę. Podobnie zresztą jak Budżet Obywatelski, który służy już głównie do remontów przedszkoli i szkół oraz zakupu książek do miejskiej biblioteki. Szkoda.

„Inicjatywa lokalna w rozumieniu niniejszej uchwały jest formą współpracy Miasta Katowice z jego mieszkańcami, w celu wspólnego realizowania zadania publicznego na rzecz społeczności Miasta Katowice.” – tak brzmi pierwszy paragraf uchwały z 30 czerwca 2020 roku w sprawie trybu i szczegółowych kryteriów oceny wniosków o realizację zadań publicznych w ramach inicjatywy lokalnej. Po pierwsze, chodzi o współpracę mieszkańców z miastem, rozumianym jako urząd miasta lub jego jednostki. Po drugie, współpraca ma służyć realizacji zadania publicznego na rzecz mieszkańców. Co to jest zadanie publiczne? Katalog rzeczy, które mogą w to wchodzić jest właściwie nieograniczony. Praktycznie da się pod to podciągnąć każdą inicjatywę, która skierowana jest do mieszkańców. Jakichkolwiek mieszkańców, niemalże w jakimkolwiek miejscu, byle nie prywatnym domu czy firmie.

Główne grzechy inicjatywy lokalnej w Katowicach

1. Brak współpracy miasta z mieszkańcami

Pierwotnie, ze względu na charakter wybieranych do dofinansowania inicjatyw, współpraca miasta z mieszkańcami przy ich realizacji była niezbędna. Sam organizowałem inicjatywę, która polegała na zagospodarowaniu zapuszczonego miejskiego terenu i stworzeniu na nim atrakcyjnego zieleńca. W związku z tym, że przyznane dofinansowanie było znacznie mniejsze niż reale potrzeby, musiałem wznieść się na wyżyny kreatywności. Sam wynajdowałem okazje cenowe, żeby jak najtaniej kupić ziemię, rośliny czy usługę koparką. Kiedy tylko udało mi się coś „załatwić”, KZGM podstawiał samochód i jechaliśmy po niezbędne materiały. Sam też jechałem prywatnym samochodem, kiedy trzeba było np. przywieźć sadzonki grabu ze szkółki w Rybniku. Tam były najtańsze, a nie chciałem narażać na dodatkowe koszty niedofinansowanej instytucji. Pomagał też Zakład Zieleni Miejskiej, który wprawdzie nie był realizatorem zadania (był nim KZGM), ale przecież najlepiej zna się na zieleni, a ponadto dysponuje niezbędnym sprzętem. To była prawdziwa współpraca.

Zresztą, nie tylko przy naszej inicjatywie tak to wyglądało. Słynne już podwórko przy ul. Kościuszki/Szeligiewicza/Narcyzów powstało w podobny sposób. Dzięki dużemu zaangażowaniu mieszkańców oraz pomocy KZGM powstało miejsce, które nie tylko ładnie wygląda, ale wpłynęło też na zmianę sposobu myślenia okolicznych mieszkańców. Oni już wiedzą, że nie można, jak w minionym ustroju, liczyć, że mityczni „oni” muszą nam coś zrobić. Możemy zrobić sami, a oni (miasto) nam pomogą.

Takie inicjatywy to już jednak przeszłość. Coraz mniej jest inicjatyw, które wymagają realnej współpracy miasta i mieszkańców. Urząd miasta traktowany jest przede wszystkim jako skarbonka – ma dać pieniądze i to wystarczy.

To nie tylko wina urzędników, ale też mieszkańców. Łatwiej jest zgłosić wniosek, który zakłada spotkanie z dietetykiem, warsztaty plastyczne czy trening biegowy, niż urządzenie skweru. Oczywiście, takie inicjatywy też są  potrzebne (choć pewnie nie wszystkie), ale tak naprawdę nie zakładają bliższej współpracy z miastem.

2. Małe dotacje, ale za to do wielu inicjatyw

Po raz kolejny urzędnicy wyszli z założenia, że lepiej dofinansować mniejszą kwotą więcej inicjatyw niż wesprzeć mniej, ale za to większą sumą. W efekcie ze 196 wniosków aż 120 dostanie jakieś pieniądze. Jakieś to dobre określenie, bo w rubryce przyznane dofinansowanie są takie kwoty jak 2000, 3000 czy 4000 zł, podczas gdy pomysłodawcy wnioskowali o sumy kilkukrotnie wyższe. Żeby było jasne, nie chodzi o to, żeby każdemu, kto zostanie zakwalifikowany do dofinansowania, dać tyle ile chce. Jednak rozsądniej byłoby wybrać mniej projektów, które mogłyby liczyć na większe wsparcie. Każdy, kto kiedykolwiek działał społecznie i organizował jakąkolwiek akcję (czy to polegającą na powstaniu czegoś materialnego, czy też na wydarzeniu) wie ile to wszystko kosztuje. W efekcie w świat idzie przekaz, że wspieramy bardzo dużo inicjatyw, ale już mało kogo interesuje czy i w jaki sposób się one odbędą. Trudno oczekiwać, że ktoś zorganizuje jakieś wydarzenie, na które potrzeba np. 15 000 zł przy dofinansowaniu wynoszącym 3000 czy 4000 zł. Z czegoś trzeba będzie zrezygnować, a chyba nie do końca to chodzi.

3. Część wybranych projektów to w ogóle nie jest inicjatywa lokalna

Jak już wspomniałem na początku, pod zadanie publiczne realizowane na rzecz mieszkańców można podciągnąć wszystko. Niestety, mieszkańcy właśnie tak robią. Co gorsza, urzędnicy też. Głos rozsądku jest coraz rzadszy i coraz mniej słyszalny. Jednym z takich nielicznych przykładów, że nie wszyscy jeszcze do końca zapomnieli na czym polega prawdziwa inicjatywa lokalna, była decyzja Rady Dzielnicy Śródmieście, która negatywnie zaopiniowała kilka wniosków zgłoszonych przez mieszkańców. Pewnie nie wszyscy wiedzą, ale za pozytywną opinię rady dzielnicy można dostać 10 pkt, co ma często kluczowe znaczenie przy ocenie wniosków. Radni ze śródmieścia słusznie uznali, że np. wyjazd na zimowisko zespołu tanecznego czy też zakup książek do miejskiej biblioteki nie jest żadną inicjatywą lokalną, tylko zwykłym skokiem na kasę (w pierwszym przypadku) i łataniem dziur w finansowaniu miejskich jednostek.

Wygląda jednak na to, że radni ze śródmieścia są w zdecydowanej mniejszości. Wystarczy przejrzeć listę wybranych do dofinansowania projektów.

Poniżej kilka „najciekawszych”:

„Aktualizacja treści i zdjęć plakatów informacyjno-promocyjnych w gablocie na Skwerze Bolesława Szabelskiego przy ul. Piotrowickiej i Panewnickiej wraz z serwisem technicznym gabloty.”

„Umieszczenie w szkolnych łazienkach koszyków z materiałami higienicznymi, które mogą być wykorzystane do przez osoby będące w sytuacji kryzysowej.”

„Cykl warsztatów prowadzonych poprzez specjalistów. Zwiększenie integracji społeczności przedszkola, uwrażliwienie na potrzeby środowiska naturalnego, wyposażenie dzieci w szeroki wachlarz umiejętności społecznych, które w przyszłości mogą zaowocować aktywnością w środowisku lokalnym.” (Miejskie Przedszkole nr 13)

„Dekoracja ścian przedszkola artystycznymi malunkami przedstawiającymi m.in. przyrodę, zwierzęta, postaci z bajek.” (MP nr 87)

„Trzydniowe zmagania sportowe zawodników katowickich liceów, w następujących dyscyplinach sportowych: siatkówka, koszykówka, piłka nożna.” (IV LO w Katowicach)

„Zorganizowanie konkursu poetyckiego dla uczniów klas V – VIII szkoły podstawowej” (SP 36)

„Organizacja zawodów o charakterze sportowym dla dzieci z MP nr 70 oraz uczniów SP nr 13 w Katowicach”

„Cykl imprez sportowo -rekreacyjnych organizowanych przez nauczycieli wychowania fizycznego i rozgrywanych na obiektach sportowych SP nr 44 w Katowicach.”

„Konkurs dla siódmych i ósmych klas podstawowych. Celem inicjatywy jest budowanie motywacji do nauki języków obcych, przyczyniając się do łatwiejszego startu na rynku pracy.”

„Ciężar korony – renowacja rzeźby L. Strządały w Parku Zadole”

„70-lecie Miejskiego Domu Kultury Szopienice – Giszowiec przy ul. gen. J. Hallera 28 w Katowicach”

I tak dalej, i tak dalej. Inicjatywa lokalna w Katowicach to jeden wielki festyn szkolno-osiedlowy oraz próba urozmaicenia zajęć w domach kultury czy bibliotekach. Czy naprawdę tak to powinno wyglądać? Dobrze chociaż, że nie przeszły takie kwiatki jak „zakup urządzenia wielofunkcyjnego SHARP MX 266N do wykorzystania przez grono pedagogiczne oraz uczniów czy zakup sprzętu hokejowego potrzebnego do treningu sekcji dziecięcej„.

To nie jest oczywiście tak, że udekorowanie ścian przedszkola, konkurs językowy dla klas VII i VIII czy wymiana plakatów w gablocie są niepotrzebne. Wręcz przeciwnie, są potrzebne, podobnie jak konkurs poetycki dla klas V-VIII, umieszczenie w szkolnych łazienkach materiałów higienicznych czy renowacja rzeźby w Parku Zadole. Tyle, że wszystko to powinno być finansowane z zupełnie innej puli. To nie jest inicjatywa lokalna!

Szkoda, że mądra i potrzebna idea została tak bardzo wypaczona. Najpierw Budżet Obywatelski, teraz inicjatywa lokalna. Może zróbmy po prostu Obywatelski Budżet Szkolno-Przedszkolno-Biblioteczno-Domokulturowy i taką samą inicjatywę lokalną. Przynajmniej będzie uczciwie.


Tagi:

Dodaj komentarz

*
*