To zupełnie nowa sytuacja. Zamknięte żłobki, przedszkola, szkoły i uczelnie wyższe. Niemal w całości zamknięte centra handlowe. Apteki wpuszczające po jednym kliencie albo sprzedające leki przez okienko. Sprzedawcy pracujący w maseczkach, a klienci kupujący w jednorazowych rękawiczkach. Zamknięte restauracje, bary, kluby muzyczne, siłownie, baseny, muzea, teatry, biblioteki, domy kultury. Odwołane wszystkie imprezy i publiczne spotkania. Puste ulice. Tak będzie przez najbliższych kilkanaście dni albo i dłużej.
Sytuacja jest tak dynamiczna, że w czasie pisania tego tekstu wiele może się zmienić. Przecież jeszcze dwa tygodnie temu wielkie oburzenie wywołała decyzja wojewody śląskiego Jarosława Wieczorka, który w ostatniej chwili postanowił, że Intel Extreme Masters w Katowicach odbędzie się bez udziału publiczności. Przecież wtedy nie było, rzekomo, wielkiego zagrożenia.
Kilka dni później sytuacja nieco się zmieniła. Koronawirus dotarł do Polski. To już nie było wirtualne zagrożenie. Pierwszy zarażony w woj. śląskim (Rybnik), potem kolejni w Zawierciu, Cieszynie czy Sosnowcu. Aż wreszcie koronawirus pojawił się w Katowicach. W piątek okazało się, że lekarz z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego im. K. Gibińskiego ma pozytywny wynik testu na obecność wirusa. Wprawdzie nie mieszka w Katowicach, ale tutaj pracuje. Na szczęście, badanie próbek pobranych od innych lekarzy i personelu dało wynik negatywny.
Kiedy w środę rząd ogłosił, że zamyka żłobki, przedszkola, szkoły i uczelnie wyższe wszyscy zaczęli do sprawy podchodzić naprawdę poważnie. A kiedy w piątek doszła do tego decyzja o zamknięciu granic, ograniczeniu pracy centrów handlowych, zawieszeniu połączeń międzynarodowych, zamknięciu restauracji, barów pubów, basenów, siłowni i wielu innych miejsc, pojawiły się pierwsze oznaki paniki. Najbardziej widoczne było to w sklepach spożywczych i supermarketach. Wprawdzie już od kilku dni ludzie robili większe zakupy, ale w piątek i sobotę nastąpił prawdziwy szturm. Na półkach zaczęło brakować makaronów, chleba tostowego, pomidorów w puszcze, ryżu, kaszy, wszelkiego rodzaju mięs, mydła, płynów antybakteryjnych i… papieru toaletowego. W supermarketach można podsłuchać rozmowy nakręcających się klientów, że za chwilę braknie towaru, że znajoma kierownicza powiedziała to i tamto.
W internecie co chwilę pojawiają się informacje o kolejnych rzekomo planowanych przez rząd posunięciach, jak zamknięcie miast, wprowadzenia kordonów wojska i zakazie wychodzenia z domu. To tylko nakręca spiralę strachu i niepewności.
Od piątku na ulicach Katowic jest znacznie mniej ludzi. W sobotę centra handlowe opustoszały. Apteki sprzedają leki przez okienko albo wpuszczają po jednej osobie. Reszta stoi na zewnątrz. Podobnie działa wiele sklepów, które wywieszają kartki z informacją, że w środku mogą znajdować się np. 3 osoby.
Wielu ludzi chodzi w jednorazowych rękawiczkach, a niektórzy w maseczkach. W kolejkach ludzie starają się zachować od siebie większy odstęp. Jeśli ktoś zakaszle, od razu czuje na sobie złowrogie spojrzenia innych.
Zamknięty dla mieszkańców jest od piątku urząd miasta. Do odwołania nic nie będzie można w nim załatwić osobiście. Pozostają telefony i maile.
W wiadomościach przysyłanych do nas pracownicy zamkniętych sklepów skarżą się, że muszą przychodzić do pracy, choć przecież nikogo nie obsłużą. Nie mogą siedzieć w domu, chyba że wezmą urlop. “A przecież muszą jakoś dojechać i lepiej, żeby w tramwaju czy autobusie było mniej niż więcej pasażerów“. A propos komunikacji publicznej. Kierowcy odgrodzili się od pasażerów taśmami. Nie sprzedają w pojazdach biletów. Otwierają za to wszystkie drzwi, dzięki czemu nie trzeba naciskać specjalnych przycisków. Od poniedziałku autobusy i tramwaje będą kursować rzadziej, jak w czasie ferii. I tak pojazdy jeżdżą prawie puste, więc to nie powinno być większym problemem. Zwłaszcza że kto mógł, poszedł na zasiłek opiekuńczy na dziecko albo pracuje zdalnie.
Ludzie radzą sobie jak mogą i jak nigdy starają się zachować higienę. Wczoraj widziałem jak młody mężczyzna przez chusteczkę higieniczną naciskał przyciski bankomatu. Mam tylko nadzieję, że później tą samą chusteczką nie wytarł nosa.
Kościoły w niedzielę nigdy nie były tak puste. Wprawdzie mogło się w nich zebrać do 50 osób, ale w wielu nie było prawie nikogo. Nawet biskupi zachęcali, żeby pozostać w domach. Mszę można było obejrzeć w telewizji.
Przed nami co najmniej dwa trudne tygodnie. Z każdym dniem może być gorzej. Paradoksalnie, opanowaniu sytuacji mogą pomóc spływające codziennie informacje o nowych zarażonych. Nic tak skutecznie nie odstrasza od wychodzenia z domu jak strach, że na każdym kroku można się zarazić. Ważne, żeby strach nie zamienił się w panikę, a mijani na ulicy, w sklepie czy w pracy ludzie nie stali się wrogami (bo przecież każdy może mnie zarazić).
Najważniejsze, żeby w tym wszystkim zachować zdrowy rozsądek. Wielu ludzi nie może cały czas siedzieć w domu, za to wszyscy mogą często myć ręce, kichać i kaszleć w chusteczkę albo rękaw, ograniczyć spotkania z rodziną i znajomymi, a w miejscach publicznych po prostu zachowywać bezpieczną odległość od innych ludzi. Wszystkim nam wyjdzie to na zdrowie.