Reklama

Strażnicy miejscy z Katowic zostali upokorzeni, bo przestraszyli się, że zostaną rozwiązani [KOMENTARZ]

Grzegorz Żądło
Strzał w jeden policzek, potem w drugi, a na końcu jeszcze kopnięcie w tyłek. Tak obrazowo można opisać sposób, w jaki zostali potraktowani przez władze Katowic strażnicy miejscy. Niestety, sami są sobie winni. Zostali upokorzeni właściwie na własne życzenie. Co teraz? Nadal będą mało zarabiać, frustrować się i wysłuchiwać od ludzi, że są niepotrzebni.

Kilka miesięcy temu przedstawiciele jednego ze związków zawodowych działających w SM Katowice zaczęli pisać pisma do prezydenta. To nie było ich widzimisię, a w większości realna ocena sytuacji. Ta jest bowiem dramatyczna. Jak na wykonywaną pracę, funkcjonariusze zarabiają śmiesznie mało. Oferowane na starcie około 2-2,2 tys. zł na rękę nie zachęcają do podjęcia służby. Nawet jeśli ktoś się już zdecyduje, to często szybko odchodzi. Najczęściej do policji. W ciągu nieco ponad dwóch lat ze straży odeszło ponad 60 osób. To połowa wszystkich zatrudnionych! Trudno o instytucję z większą rotacją. Jak ta formacja może dobrze działać, skoro co chwilę zmieniają się jej pracownicy. Ci biedni dyżurni za każdym razem muszą mówić, że „jak będzie wolny patrol, to podjedzie„, bo nigdy tego wolnego patrolu nie ma. To kolejny problem, strażników jest za mało.

Do tego wszystkiego, muszą wysłuchiwać i czytać głupoty sfrustrowanych kierowców, ukaranych za to, że zaparkowali na chodniku, drodze rowerowej czy trawniku. Wprawdzie inwektywy ze strony chama i prostaka bolą pewnie mniej niż konstruktywna krytyka kogoś na poziomie, to jednak jakiś ślad w psychice zostawia.

Mamy więc około 100 w większości sfrustrowanych strażników, którzy jedyną nadzieję upatrują w zmianie pracy. Właśnie wtedy, kiedy sytuacja jest już na skraju wybuchu, związkowcy próbują wymusić korzystne dla strażników decyzje władz Katowic. Domagają się m.in. 1000 zł podwyżki, dodatków za pracę w dni wolne i święta oraz zwiększenia liczby etatów. Rozpoczynają protest, w czasie którego nie wystawiają mandatów, a interwencje przeprowadzają bardzo skrupulatnie. Tak przynajmniej deklarują. Prezydentowi dają 3 miesiące na rozmowy i ustosunkowanie się do ich postulatów.

Na starcie protestu ich sytuacja nie wygląda więc źle. Duże zainteresowanie mediów, wsparcie części opinii publicznej i teoretycznie mocna karta przetargowa. Przecież bez mandatów to rozjechane przez samochody miasto zostanie zajechane na amen. Co więc poszło nie tak?

Kilka dni po rozpoczęciu protestu napisałem tekst, w którym stwierdziłem, że wprawdzie protest strażników jest słuszny, ale absolutnie niczego im nie przyniesie. Trochę się pomyliłem. Protest przyniósł im groźbę rozwiązania całej formacji i upokorzenie, którego chyba jednak się nie spodziewali.

Prezydent i wiceprezydenci Katowic wspólnie z wąskim gronem doradców słusznie stwierdzili, że przystanie na płacowe żądania strażników, uruchomi lawinę. Przecież mało lub bardzo mało zarabiają też w ZZM, KZGM, MZUiM czy w domach pomocy społecznej. Oczywiście, pracownicy tych instytucji nie mieliby tak mocnej karty przetargowej jak strażnicy, ale trochę krwi mogliby władzom napsuć.

Żeby sprowadzić strażników na ziemię, prezydent Marcin Krupa powiedział publicznie, że być może bardziej uzasadnione ekonomicznie byłoby większe dofinansowanie policji niż utrzymywanie SM. Opublikowaną przez portal Katowice24.info wypowiedź podchwyciły inne media. Powstał przekaz: wracajcie do normalnej pracy albo was zlikwidujemy. Co więcej, z moich informacji wynika, że prezydent Katowic rzeczywiście rozważał rozwiązanie straży miejskiej. Chciał tylko „przejąć” funkcjonariuszy, którzy zajmują się kontrolą tego, czym mieszkańcy palą w piecach. Nie bardzo tylko było wiadomo gdzie ich przypiąć, ale jakieś rozwiązanie pewnie by się znalazło. Strażnicy zewsząd słyszeli więc i czytali, że jak nie przestaną się stawiać, to za chwilę ich nie będzie. Wprawdzie związkowcy przekonywali, że poparcie dla protestu wśród załogi stale rośnie, ale była to chyba tylko gra pozorów. Zastanówmy się chwilę. Kiedy słyszę, że za chwilę moja firma może przestać istnieć, zaczynam się zastanawiać czy nie lepiej mieć te pewne 2,5-3 tys. zł i spokojnie szukać pracy czy szukać jej na szybko, w sytuacji kiedy na rynek trafi stu takich jak ja. Policja wszystkich nie wchłonie, zresztą nie wszyscy by chcieli i nie wszystkich chciałaby policja.

Po spotkaniu z wiceprezydentem Katowic, na którym związkowcy usłyszeli, że dostaną wielkie nic, postanowili kontynuować protest, ale po kilku dniach zrezygnowali. Wprawdzie próbowali wyjść z całej sytuacji z twarzą, ale im się nie udało. Jedyne co wywalczyli swoim protestem związkowcy, to zwiększenie ekwiwalentu za czyszczenie mundurów o 200 zł rocznie. Teraz dostają po 200 zł na pół roku, a mają dostawać po 300 zł. Co ciekawe, pieniądze na ten cel, około 25-30 000 zł, SM nie dostanie z budżetu miasta. Komendant straży Paweł Szeląg został zobowiązany przez władze Katowic do znalezienia takiej kwoty w budżecie SM. Reasumując, strażnicy domagali się wysokich podwyżek, dodatków za pracę w dni wolne i w święta, dodatków dla kierowców i zwiększenia zatrudnienia. Dostali 200 zł rocznie więcej na czyszczenie munduru z pieniędzy, które już są, albo ich nie ma, w samej jednostce.

Dlaczego napisałem, że sami są sobie winni? Z kilku powodów.

Po pierwsze, jak słyszę w urzędzie miasta, za rozmowy z władzami wzięli się związkowcy, wśród których znajdują się nie najlepiej oceniani przez urząd strażnicy. Czy gdyby reprezentację SM stanowili inni ludzie, mieliby szansę ugrać coś więcej? Nie wiadomo i na razie się tego nie dowiemy.

Po drugie, podczas trzech tygodni trwania protestu, na ulicach Katowic właściwie nie było widać różnicy. Tak samo jak do tej pory, kierowcy parkowali na zakazach, chodnikach, drogach rowerowych, przejściach dla pieszych i trawnikach. To pokazuje, że przed protestem straż była nieskuteczna. Skoro tak, to łatwiej było przyjąć do wiadomości słowa prezydenta o możliwym rozwiązaniu SM. Zmierzam do tego, że strażnicy przegrali zwarcie z władzą propagandowo. Nie mieli dobrej odpowiedzi na argumenty rządzących. Wprawdzie żadne duże miasto nie zlikwidowało straży miejskiej (największe to Stalowa Wola, która ma 60 000 mieszkańców), ale postraszyć zawsze można.

Po trzecie, strażnikom zabrakło konsekwencji. Zapowiadali, że będą protestować co najmniej 3 miesiące, a skończyli po 3 tygodniach. Rozumiem obawy o pracę, ale skoro obecnie warunki są tak słabe, to już wolałbym walkę na całego niż całkowitą kapitulację.

Co teraz? Wszystko wskazuje na to, że nic się nie zmieni. Strażników jest za mało, więc nadal nie będzie wolnych patroli, żeby podjechać od razu na interwencję. Sytuację mogłoby poprawić zmobilizowanie policji, żeby też zajęła się nielegalnym parkowaniem, ale szanse, że tak będzie, są minimalne.

Samym strażnikom nie pozostaje nic innego jak sumiennie pracować na zaufanie katowiczan. Gdyby władze Katowic czuły, że SM ma duże wsparcie mieszkańców, tak łatwo by protestu nie stłumiły.


Tagi:

Komentarze

  1. Mike 16 lipca, 2020 at 12:04 pm - Reply

    Takie „COŚ” jak straż miejska nie powinno istnieć, nie tylko w Katowicach, ale i w całej Polsce, lub powinna być zmieniona formuła istnienia tej formacji.

  2. mbbm 30 stycznia, 2020 at 12:01 pm - Reply

    10% z mandatu do kieszeni strażnika i nawet na Mariackiej z pomiędzy płytek zacznie wystawać trawa. A tak, orły zaparkują wszędzie, np. przed IBMem rozpoczęło się rozjeżdżanie kolejnego cypelka zieleni. Pytanie kto. BPO, sąd czy pracownicy komendy wojewódzkiej policji?

  3. Grucha 26 stycznia, 2020 at 11:57 pm - Reply

    Problem efektywności i niskich płac w SM można rozwiązać np. systemem prowizji od mandatów. Wtedy wzięliby się do roboty i zarobili więcej. Ale przecież w tym systemie, jaki panuje w Katowicach, nic nie może działać poprawnie…

  4. jk 26 stycznia, 2020 at 7:55 pm - Reply

    prezydent tego miasta to porostu ….. wrescie ktoś się wzial za ta ekipe z mlynskiej !!! mam nadzieje ze to pokaze niektórym jaka patologia jest w tym miescie !!!!

Dodaj komentarz

*
*