Z jednej strony hurtownia ogrodnicza i restauracja, z drugiej producent rur, z trzeciej producent instalacji do recyklingu odpadów, a pośrodku tego wszystkiego niepozorna blaszana hala. Gdyby nie wysoki komin, trudno byłoby w ogóle przypuszczać, że w środku cokolwiek się spala. Wokół jest czysto i nie śmierdzi. Czyli zupełnie nie tak, jak wielu ludzi wyobraża sobie spalarnię odpadów. A jednak. Już od 25 lat przy ul. Hutniczej w Katowicach funkcjonuje spalarnia odpadów medycznych.
Zakład Utylizacji Odpadów to spółka córka Miejskiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej w Katowicach. Należy do miasta. Przez lata nie przynosiła zysków. Sytuacja znacząco się zmieniła w ubiegłym roku. Z jednej strony pandemia, z drugiej zmiany w przepisach. COVID-19 oznacza znacznie więcej odpadów medycznych, głównie tzw. środków ochrony osobistej. Z kolei zmiany w prawie to wprowadzenie bazy danych o odpadach. – To uszczelniło rynek i wyeliminowało nieuczciwą konkurencję. Wcześniej część tych odpadów gdzieś się po drodze “gubiła”. Po zmianie przepisów, wytwórca odpadów musi wskazać kto konkretnie jest ich odbiorcą. To poprawiło sytuację takich zakładów jak nasz, bo na rynku pojawiło się po prostu więcej odpadów – mówi Sławomir Michalik, prezes ZUO Sp. z o.o.
Głównymi klientami ZUO są szpitale i przychodnie. To właśnie stamtąd codziennie przyjeżdżają kontenery (1100 litrów) wyładowane różnego rodzaju odpadami. To m.in. rękawiczki, fartuchy, maseczki, opatrunki, strzykawki, igły, ale też części ludzkiego ciała, głównie pooperacyjne. Te ostatnie dostarczane są w mniejszych szczelnie zamkniętych pojemnikach, które spalane są w całości.
Praktycznie wygląda to w ten sposób, że specjalne samochody (wyglądające jak chłodnie) przywożą na teren zakładu wypełnione odpadami czarne kontenery. Kontakt pracowników z nimi jest ograniczony do minimum.
Po rozładunku, kontenery jadą windą kilka metrów do góry, a potem odpady są wsypywane do pieca. Ten ma kształt walca, który kręci się pod kątem. Od strony, z której ładowane są odpady, rozpoczyna się proces spalania, który trwa w czasie całej (dość krótkiej) “wędrówki” odpadów w środku pieca. Na końcu, na dół spada żużel, a do góry trafiają gazy będące efektem spalania. Są oczyszczane, tak że do atmosfery trafia właściwie tylko para wodna. – Mamy ostrzejsze normy emisyjne niż elektrociepłownie – tłumaczy Sławomir Michalik.
Piec jest rozgrzewany gazem. Panująca w nim temperatura to minimum 1100 stopni Celsjusza. W zależności od rodzaju odpadów, żużel powstały po ich spaleniu zajmuje około kilkunastu procent masy wyjściowego surowca. Jest przekazywany do wyspecjalizowanych firm, które go zagospodarowują.
Miesięcznie ZUO spala około 180 ton odpadów medycznych. Maksymalnie mógłby utylizować 2700 ton rocznie, ale jego obecna wydajność to około 2400 ton. Są plany rozbudowy zakładu, ale na razie konkretów brak.
Podczas spalania odpadów produkowane jest ciepło, którym ogrzewane są budynku samego zakładu, ale też okoliczne firmy, jak hurtownia ogrodnicza czy producent stalowych rur.
Katowicka spalarnia jest jedną z trzech w metropolii, która zajmuje się termicznym przekształcaniem odpadów medycznych. Mniejszy zakład funkcjonuje w Gliwicach, a znacznie większy w Dąbrowie Górniczej.
“W zależności od rodzaju odpadów, żużel powstały po ich spaleniu zajmuje około kilkunastu procent masy wyjściowego surowca. Jest przekazywany do wyspecjalizowanych firm, które go zagospodarowują.”
To może teraz reportaż co robi się z tym żużlem?