Ten, kto wymyślił, żeby na finał 151. urodzin Katowic wystąpiła Anna Maria Jopek i zespół KROKE, powinien przyznać się do winy, przeprosić i wyciągnąć wnioski. W przeciwnym razie w kolejnych latach zamiast urodzin, znów będziemy mieli stypę.
Już w momencie ogłoszenia składu wykonawców tegorocznych koncertów z okazji 151-lecia nadania praw miejskich Katowicom było jasne, że nie będą to występy, które porwą tłumy. Okazuje się, że kiedy Miasto Ogrodów nie ma do wydania bardzo dużych pieniędzy (w tym roku koncerty kosztowały około 0,5 mln zł), robi się problem. Zaprosić Morcheebę i Archive, jak rok temu, to żadna sztuka. Wystarczy wyłożyć odpowiednią kwotę na stół. Kiedy jednak takiej kwoty brakuje, trzeba nadrobić pomysłowością, kreatywnością i intuicją.
Zobacz zdjęcie z urodzin Katowic
Tego wszystkiego w tym roku zabrakło. Najpierw niszowe zespoły, które miały porwać ludzi do tańca. Wyszło średnio, ale przynajmniej kilkadziesiąt osób włączyło się do zabawy. Potem jednak na scenę wyszła gwiazda wieczoru w towarzystwie zespołu KROKE. Żeby było jasne, nikt nie neguje, że Anna Maria Jopek jest świetną wokalistką. Podobnie, jak nie można powiedzieć, że zespół KROKE nie potrafi grać. Potrafi i to doskonale. Problem w tym, że taka muzyka na festynie (a tak trzeba traktować plenerową darmową imprezę z lejącym się wszędzie piwem) zupełnie się nie sprawdza. Instrumentalne popisy w połączeniu z improwizacją (?) Anny Marii Jopek sprawiły, że przez większość finałowego koncertu ludzie niemal spali na stojąco. Zamiast bawić się, tańczyć albo chociaż nucić muzykę pod nosem, stali nieruchomo jak mieszkańcy Korei Północnej podczas przemówienia Kim Dzong Una. Za cały komentarz mogłaby wystarczyć rozmowa dwóch młodych mężczyzn, którzy po kilkunastu minutach wyszli z koncertu. Jeden stwierdził: Nawet jak zagrali coś bardziej skocznego, takiego żydowsko-góralskiego (to o KROKE), to ona zaczynała...(tu nastąpiła imitacja wokalu Anny Marii Jopek).
Zobacz zdjęcie z urodzin Katowic
Gwiazda wieczoru nie złapała kontaktu z publicznością, bo nie jest stworzona do koncertów plenerowych. Dobrze radzi sobie podczas kameralnych imprez i występów w salach koncertowych. Jednak festyn to zupełnie co innego.
Od kilku miesięcy władze miasta na każdym kroku podkreślają, że Katowice są miastem kreatywnym UNESCO w dziedzinie muzyki. Równie często można jednak zauważyć, że z tą kreatywnością wcale dobrze nie jest.
Za to “kreatywny” dziennikarz nawet z dobrego koncertu potrafi zrobić nagłówek na poziomie Faktu 😉
Trudno mi powiedzieć, w przeciwieństwie do Pana nie czytam i nie znam za bardzo tego tytułu.
Katowice starały się o tytuł: “Europejska Stolica Kultury”. To chyba do czegoś zobowiązuje – niekoniecznie do słuchania parówkowej muzyki, którą chyba preferuje autor artykułu. Jestem zaskoczona, że miasto zafundowało mieszkańcom taki poziom kultury – zaskoczona mile oczywiście. Nie wszyscy czują potrzebę picia piwa, tańca i atmosfery festynu. Stałam w tłumie gości słuchających Anny Marii Jopek i nie zauważyłam, żeby ktoś przysypiał. Nie zawsze, Panie Grzegorzu, trzeba wirować i podrygiwać. Proszę sobie wyobrazić, że muzyką można delektować się także w inny, chyba obcy Panu, sposób.
Może zamiast obrażać, wczytałaby się Pani w tekst, ale tak ze zrozumieniem. Tylko tyle i aż tyle.
Aha, czyli jak ktoś się z Panem nie zgadza, to znaczy, że nie umie czytać ze zrozumieniem? Zadziwiające
Nie wiem czy istnieje taka zależność, że jeśli ktoś się ze mną nie zgadza, to znaczy, że nie umie czytać ze zrozumieniem. Po prostu komentarz, do którego się odnosiłem, ewidentnie wskazywał, że jego autor nie zrozumiał tekstu, pisząc o “parówkowej” muzyce, którą rzekomo preferuję.
Panie Grzegorzu, nie rozumiemy się. Pan się po prostu obraża, jak ktoś się z Panem nie zgodzi. Wchodzi Pan wtedy na złośliwe tony, wysokie “C” i odpowiada w mało kulturalny sposób. Po co się Pan daje prowokować? Pisze Pan felieton i to oczywiste, że ktoś przywali, bo się z Panem nie zgodzi. Jak jest Panu za gorąco, to proszę się nie pchać do kuchni.
Był to koncert na najwyższym artystycznym poziomie (AMJ + Kroke). I taka też publika się tam bawiła. Z największą przyjemnością się tam wybrałem, a wcześniejsze imprezy mnie odrzucały. Jak dla mnie było super. Rozumiem, że Katowice to miasto robotnicze z wszystkimi tego skutkami (zapraszam do centrum miasta w piątkowy lub sobotni wieczór, żeby sobie to unaocznić), ale to nie oznacza, że każda impreza na urodziny miasta musi trafiać w gusta tłuszczy. Jak to jest okrągła rocznica to faktycznie zaprośmy kogoś topowego, ale jak raz na jakiś czas będzie to wysokich lotów ambitny, kameralny koncert to też się nic nie stanie. Nie zawsze musi być potańcówka przy rytmach przysłowiowego disco polo. Pan Redaktor Żądło daje organizatorom razy i krytykuje, że to była stypa. Pan ostatnio nurzał się w męskich toaletach (bez urazy!) i moralizował tamtejszych rozwiązłych gejów, a teraz widzę zatrudnił się w branży rozrywkowej. Organizatorom koncertu AMJ proponuję wysłać w imieniu redakcji chryzantemy i paczkę zniczy.
Panie Wiktorze, proszę wysyłać. Przy okazji, jakie jest przysłowie z disco polo?
Ostatnio w pierwszym zdaniu odpowiedzi na mój krytyczny komentarz podkreślał Pan, że mam prawo do swojego prywatnego zdania. Potraktowałem to jako rozczulającą dobroduszność z Pana strony. Dzisiaj zauważam poprawę, choć dziennikarską pokorą wciąż Pan nie grzeszy.
Pan za to może by się podpisał i przedstawił szerszej publiczności. Widzę pewną nierównowagę. Ja zawsze się podpisuję, moi krytycy nigdy.
Mam wrażenie, że autora tekstu bardziej zachwyciłby urok festynowej muzyki zespołu Enej, niżeli wyższy poziom muzyczny, jaki zaprezentował zespół Kroke z Anną Marią Jopek. Jestem zdziwiona tym, że padła tutaj nazwa zespołu Archive. To wydaje się być zupełną niespójnością z Pana oczekiwaniami.
Panie Grzegorzu, zgadzam się z Pana wnioskami. Myślę że gdyby AMJ zaśpiewała swoje największe przeboje to porwałaby publiczność co było widać w gdy zabrzmiały “Małe dzieci po to są” . Ale połączenie AMJ + Kroke ( z improwizacjami) na koncert plenerowy, to nie mogło się udać. Mimo wszystko sam występ nie był zły, aczkolwiek dosyć krótki. I co mnie jeszcze zdziwiło na koniec. Pani AMJ powiedziała że nie może więcej bisować ponieważ jest cisza nocna, a tydzień wcześniej na Beerfeście głośne granie dudniło do 1-2 w nocy uprzykrzając trzy kolejne dni mieszkańcom 1000 lecia. Poza centrum cisza nocna nie obwiązuje, a przynajmniej nie wszystkich? Na pewno AMJ to wyższy wymiar kultury.