Reklama

Tomasz Knapik: Prawdziwe pieniądze zarobiłem dopiero czytając w reklamie [WYWIAD]

Grzegorz Żądło
Urodził się 16 września 1943 roku w Warszawie. Z tym miastem związany jest całe swoje życie. Jeden z najbardziej znanych polskich głosów. Były wykładowca Politechniki Warszawskiej, na której uzyskał stopień doktora elektrotechniki. Pracę głosem rozpoczął jeszcze w szkole średniej w Rozgłośni Harcerskiej.  Pracował m.in. w Polskim Radiu, TVP, Polsacie, Polonii 1, Tele 5, TVN Turbo, był lektorem Kroniki Filmowej. Z Tomaszem Knapikiem rozmawiamy o jego życiu i pracy, o filmach, serialach i mediach. A przede wszystkim, o jego charakterystycznym głosie.

Grzegorz Żądło: Pewnie najczęstsze pytanie jakie pan słyszy od znajomych to: nagrasz mi to?

Tomasz Knapik: Nagrywam zarówno za pieniądze, czyli np. Dodzwoniłeś się do spółdzielni fryzjerskiej „Zdrowy czerep”, chcesz z panem Zdzisiem wybierz 1, chcesz z panią Basią wybierz 2. For English press three. Albo nagrywam za darmo, za Bóg zapłać komunikaty typu: dodzwoniłeś się do Zenka.

Nagrywa pan powitania na komórki znajomych, żeby mogli zrobić wrażenie na innych?

Zdarza się. Mam też inne przypadki. Raz mi się trafiło i to jeszcze za frajer, co jest bardzo rzadkie, bo ja jestem materialista, że byliśmy na wycieczce autokarem i zostałem, niestety, dosyć szybko rozpoznany. W autobusie mieli 4 czy 5 kaset i wszystkie filmy były z napisami. Dwa telewizory 14 cali, jeden nad kierowcą, drugi nad toaletą. Więc widzi tylko kilka osób, a reszta może się tylko domyślać. Usiadłem na miejscu pilotki, mikrofon do ręki i po prostu czytałem te napisy. Wszyscy byli zachwyceni. Na szczęście po jakimś czasie kasety się skończyły i po czterech filmach zwolnili mnie z tego czytania.

Lubi pan swój głos?

Abo ja wiem, nie mam zdania. Nie słyszę go, że tak powiem.

Też kiedyś pracowałem głosem i słuchając nagrań często się nie poznawałem. Ma pan tak?

Ja mam taką cechę, że mówię normalnie. To jest mój normalny głos, ja go do filmu nie ustawiam. On brzmi tak samo prywatnie i publicznie. Natomiast mam kolegów, którzy swój głos kontrolują, zwłaszcza aktorzy. Mówią innym głosem na scenie, innym do mnie. Ja tak nie mam.

Zdarza mi się zastanowić nad swoim głosem, kiedy słyszę coś starego, jakiś film sprzed 20 lat. I myślę sobie wtedy, że dzisiaj inaczej bym to przeczytał.

Uważa pan, że ma w życiu szczęście, bo właściwie tylko pan mówi i jeszcze panu za to płacą?

Ja to lubię nawet.

Tym bardziej

Mimo wszystko, to jest praca. Jest napięcie, trzeba czas poświęcić. Może to jest naturalne, że jak ktoś umie tańczyć, to występuję w balecie, a jak ktoś dobrze śpiewa to zajmuje się muzyką.

Tyle, że pan zawsze podkreśla, że swojego głosu nie ćwiczy, a nawet nie szanuje za bardzo. Żeby tańczyć w balecie, trzeba jednak dużo ćwiczyć

To fakt, to jest ta różnica. To mi zabiera czas, ale nie muszę utrzymywać swojego głosu w jakimś reżimie. Katuję go papierosami i alkoholem. No może z tym alkoholem to przesadzam. Bardziej ze mnie pijak gawędziarz.

Jest pan lektorem w programie „Uwaga pirat”. Unika pan dzięki temu mandatów?

Ludzie tak myślą, że mam immunitet i wszystko mi uchodzi na sucho. Niestety, tak nie jest. Płacę jak każdy. Mało tego, zawstydził mnie kiedyś policjant mówiąc: Wstyd panie Knapik, muszę panu dać 400 zł i 8 pkt.

Skoro zaczął pan zarabiać głosem już  w liceum, to dlaczego poszedł pan na politechnikę, a nie chciał np. zostać aktorem lub dziennikarzem?

Zawsze byłem uzdolniony technicznie, więc politechnika to był naturalny wybór. Wtedy głos nie miał jeszcze takiego znaczenia. Zupełnym przypadkiem podjąłem pracę na uczelni. To był pewien rodzaj ucieczki. Pamiętam, że kiedy kończyłem studia, był taki pełnomocnik ds. zatrudnienia, który był bardzo wredny. Wysyłał np. studentów z Warszawy w zielonogórskie, tak dla zasady. Czymś mu podpadłem i obiecał mi, że dostanę jakąś wiochę. A bez jego zgody nie można było dostać pracy. Nie miałem żadnych specjalnych znajomości, żeby sobie coś załatwić w Warszawie. Ale akurat powstawał nowy wydział i mój promotor, u którego bardzo ładną pracę napisałem, zaproponował mi pracę. Zgodziłem się. Po pierwsze, uciekłem od tego pełnomocnika i on mi mógł nagwizdać, bo uczelnia miała pierwszeństwo. Po drugie, miałem dużo wolnego czasu. Zarabiałem jakieś grosze jako młody asystent, a po paru latach musiałem zrobić doktorat, żeby zostać na uczelni. Wtedy to zarabianie głosem to było na zasadzie: Panie Tomku, jutro o 10. Ale ja nie mogę! Co znaczy, że pan nie może? Także z żadną pracą bym tego nie pogodził. Miałem dobry układ z kolegami, z którymi zamieniałem się zajęciami.

Jakie najdziwniejsze teksty pan w życiu czytał?

Kiedyś jeździłem do Łodzi do wytwórni filmów lekarskich lub medycznych, dokładnie już nie pamiętam. To dopiero była frajda. Tam parę filmów czytałem nie podnosząc wzroku na ekran, to była groza. To były dokumenty, jeden musiałem dwa razy przeczytać. Dokładnie pamiętam tytuł: usuwanie ropni okołozębowych. Koszmar, do dentysty powinienem przestać chodzić. Pokazywali dziadka, który miał właściwie drugą głowę, taki był opuchnięty. No i przecinają go skalpelem, wiadro ropy leci i krwi, o rany boskie! Drugi film, który zapamiętałem, dotyczył złośliwego raka jądra. Też wolałem na to nie patrzeć.

Spotkał się pan z opinią, że raczej kojarzy się z filmami klasy B i C?

Ja też czytam dobre filmy, ale te lepsze stanowią 5%. Wytwórnie dostają filmy w pakiecie i trzeba przeczytać lepszy i gorszy.  Ja nie mam pilota i nie mogę przełączyć. Przychodzę i czytam. Raz się trafi lepszy, a siedem razy gorszy.

Kiedy pan czyta, jest pan w stanie skupić się na filmie? Po zakończeniu wie pan dokładnie o czym był?

Tak, odbieram film tak jak widz. Tylko raz mi się zdarzyło, że nie pamiętałem filmu, który czytałem. Do dzisiaj nie wiem dlaczego.

Wspomniał pan, że jest materialistą. Ile zarabia lektor?

Za film fabularny wytwórnia płaci 20 lub 25 złotych od aktu, czyli za 10 minut. Nie ma więcej, nieważne kto czyta. Takie są stawki. Za film wychodzi więc 200-250 zł.

Czyli prawdziwe pieniądze zarobił pan dopiero w reklamie?

Tak, mogę spokojnie tak powiedzieć. Podpisałem kontrakt na wyłączność z Kompanią Piwowarską na godziwych warunkach. Zresztą jestem na emeryturze, nie muszę już tak gonić. Jeżdżę samochodem, wnuki chowam, mam kilka zwierząt – dużo mi nie potrzeba.

Mówiąc wprost, nie chce się już panu pewnych rzeczy robić?

Tak, już coraz więcej odmawiam, nauczyłem się asertywności. Szukam nowych wyzwań, ale nie z powodów finansowych. Wystąpiłem dwa razy w kabarecie, ale już np. rapowanie mi nie wyszło.

Wracając jeszcze do pieniędzy. Dobrze płatne są tzw. eventy. Przyjeżdżam na dużą imprezę bogatej firmy, oni tam sobie wręczają nagrody, a ja mam to z offu prowadzić. Czyli mówię np. a teraz prosimy pana dyrektora magistra takiego i takiego o zabranie głosu, dziękujemy panie dyrektorze, a teraz wyczytam laureatów nagrody, pierwsze miejsce… To jest dobrze płatne, bo oni mnie zapraszają, fundują hotel i wtedy to można zaśpiewać dużo.

Menedżera pan ma?

Nie, ale Czubówna ma (śmiech).

Skoro już mowa o pani Krystynie, to tak jakoś wyszło, że czołówka polskich lektorów podzieliła między siebie rynek. Pan czyta głównie filmy akcji, Krystyna Czubówna filmy przyrodnicze, a Maciej Gudowski, jak sam pan to kiedyś określił, dobrze sprawdza się w melodramatach. To wszystko wyłącznie wynik brzmienia waszych głosów czy jest jakiś inny powód?

Na pewno specyfika głosu ma tu duże znaczenie. Ja wolę czytać film akcji, bo lepiej w moim wykonaniu brzmi: stój! niż: moja najdroższa. Mam bardziej ostry, dynamiczny głos, szybszy. Np. Czubówny nikt nie zmusi, żeby czytała szybciej. Ona spokojnie swoją narracją jedzie.

Nie będę pytał czy jest coś, czego by pan nigdy nie przeczytał, bo wielokrotnie podkreślał pan, że właściwie nie ma takiej rzeczy. Ale czy jest coś co bardzo chciałbym pan przeczytać, a nie miał jeszcze takiej szansy?

Żartuję, że na starość chciałbym przeczytać film „Walka o ogień”, bo tam nie ma prawie nic do czytania. Nie mam już właściwie takich wyzwań, żeby chcieć szczególnie coś przeczytać.

Recenzuje pan publicznie młodszych lektorów i bywa pan dla nich bezlitosny

Nieraz są takie knoty, że u nas dawniej w telewizji czy radiu przestałby jeden z drugim pracować, gdyby takie coś poszło na antenę. Kiedyś była jednak jakaś selekcja.

To wynik tego, że drastycznie obniżyła się jakość mediów?

Zgadza się. Nawet jak czytam poważne gazety i widzę tekst młodego dziennikarza, który aż roi się od błędów, to widać, że się nie przygotował, że zrobił to na odpier…, aż zęby bolą. I tego nikt nie sprawdza, nikt nie kwestionuje tych bzdur.

Dużo pan mediów śledzi?

Głównie telewizję. Gazet już nie kupuję, tylko wchodzę do internetu. I nieraz się trafi artykuł, który napisał jakiś dyletant, który nie ma pojęcia o niczym. Kiedyś byli redaktorzy, a w audycjach na żywo reżyserzy. I oni byli cholernymi purystami. Poprawiali wszystkie błędy, a teraz szkoda gadać.

Rozmawiamy w Katowicach przy okazji festiwalu seriali „Serialis”, więc na koniec: film czy serial?

Chyba jednak film, choć zdarza mi się oglądać „Ranczo”. Chociaż już się pogubiłem, bo tyle tego naprodukowali. Ale pamiętam, że kiedyś to jednak seriale miały przewagę. Jak leciała „Dynastia” czy „Niewolnica Isaura” to największym chamstwem było wtedy do kogoś zadzwonić. Jak miałem coś koncepcyjnego do zrobienia, to robiłem to właśnie podczas emisji tych seriali. Ulice były puste, a ludzie siedzieli przed telewizorem. Ale akurat tych seriali nie czytałem.


Tagi:

Dodaj komentarz

*
*