Nie ma co ukrywać. Jeszcze dwa miesiące temu mało kto wierzył, że Marcin Krupa zostanie prezydentem Katowic. Na czele z nim samym i Piotrem Uszokiem, który postanowił dać mu szansę. Teraz sytuacja jest podobna. Mało kto wierzy, że Krupa będzie dobrym i samodzielnym prezydentem. Takie oceny biorą się najpewniej stąd, że przez lata był szerzej nieznany. Kim więc naprawdę jest Marcin Krupa? Oto kilka prywatnych i zawodowych faktów z życia nowego prezydenta.
W kampanii wyborczej Andrzej Sośnierz, kontrkandydat w katowickich wyborach, przed drugą turą starał się przekonać ludzi, że 38-letni Krupa nie ma żadnych osiągnięć. Rzeczywiście, trudno byłoby wskazać jakieś jego konkretne decyzje, które miały wpływ na rozwój miasta. Tyle, że zarówno sukcesy, jak i porażki władz miasta z ostatnich lat trafiały na konto Piotra Uszoka. To oczywiste, że szef spija śmietankę i zbiera cięgi. Poza tym Krupa nigdy nie był medialny. Sam przed kamery się nie pchał, wypychany przez innych też nie był. Charakterystyczna była sytuacja z lutego tego roku. Miasto zwołało konferencję, żeby poinformować o dalszych krokach w sprawie realizacji ustawy śmieciowej. Krupa znalazł się w ogniu pytań i niemal przepraszał dziennikarzy za brak medialnego doświadczenia. To o tyle ciekawe, że podczas pracy w na wydziale transportu Politechniki Śląskiej był m.in. jego nieformalnym rzecznikiem, odpowiedzialnym za promocję. Dodatkowej pracy z tym związanej nie miał jednak zbyt wiele, bo z mediami sam dobrze sobie radził np. prof. Marek Sitarz, szef zamkniętej kilka miesięcy temu katedry transportu szynowego. Wystąpienia publiczne to problem, z którym nowy prezydent cały czas sobie nie poradził, choć w czasie kampanii (zmuszony do tego udziałem w licznych debatach) zrobił duże postępy. Nadal jednak zdarza mu się popełnić jakiś błąd językowy albo w jednej wypowiedzi powtórzyć na końcu rozbudowanego zdania coś, co powiedział już na początku.
Nie można mu jednak odmówić samorządowego doświadczenia. Radnym został w 2006 roku. Startował z ostatniego, 14. miejsca na liście Forum Samorządowego. Dostał 552 głosy. Był to wprawdzie dopiero szósty wynik na liście, ale ugrupowanie Piotra Uszoka zdobyło wtedy aż cztery mandaty na południu Katowic. A że on sam oraz Krystyna Siejna zwolnili miejsca w radzie, skorzystał na tym właśnie Krupa. Zresztą, zdecydowało 12 głosów. Tyle mniej uzyskał wtedy Krzysztof Pieczyński. Kto wie co by się stało, gdyby sytuacja była odwrotna. Nie byłoby radnego Krupy w 2006 roku i pewnie nie byłoby prezydenta w 2014. Choć może i tak wystartowałby w kolejnych wyborach. Samorządowcem był bowiem również jego ojciec. Nazwisko Krupa w radzie miasta pojawiło się znacznie wcześniej, tyle że z przodu było imię Jan, a nie Marcin. W 2010 roku, startując tym razem z czwartego miejsca, młodszy z Krupów zdobył 767 głosów, co było piątym wynikiem spośród kandydatów Forum w okręgu. Jednak tym razem przyszły prezydent nie czekał na zwolnienie mandatu przez kogoś. Dostał propozycję zostania wiceprezydentem Katowic i ją przyjął. Zastąpił Józefa Kocurka, który był już wtedy poważnie chory i postanowił przejść na emeryturę. Krupa wspominał, że to właśnie m.in. nieżyjący już długoletni wiceprezydent Katowic był dla niego wzorem pracy dla miasta. W urzędzie odziedziczył po nim gabinet i biurko.
Przez cztery ostatnie lata nadzorował wydziały: rozwoju miasta, planowania przestrzennego, kształtowania środowiska, budownictwa, a także biuro konserwatora zabytków i pełnomocnika prezydenta ds. wspierania innowacyjności. Być może właśnie dlatego jedną z pierwszych decyzji, jaką zamierza podjąć, będzie utworzenie wydziału transportu i powołanie koordynatora wydziałów: transportu, planowania przestrzennego i budownictwa.
Chociaż Krupa wydaje się bardzo spokojnym człowiekiem, potrafi na współpracowników krzyknąć. Zresztą właśnie ta “spokojność” przewijała się w kampanii wyborczej jako zarzut. Rzeczywiście, Krupa nie ma (być może jeszcze nie ma) spojrzenia Piotra Uszoka, pod którym nawet najbardziej doświadczeni naczelnicy tracili pewność siebie. To kłóci się trochę ze wspomnieniami nowego prezydenta z dzieciństwa. W szkole (najpierw SP 28, potem V LO) podobno był łobuzem. Za to szybko zainteresował się muzyką. Wspólnie z kolegami założyli zespół “Orion”. Krupa grał na klawiszach. Długie włosy, glany i ostre teksty. “To nasza ziemia, to nasz Śląsk, w ziemi ołów, w powietrzu swąd” – to było zbyt wiele dla organizatorów Festiwalu Piosenki Ekologicznej “Ekosong”. Grupa nie została dopuszczona do rywalizacji. Mimo to Marcin Krupa został wypatrzony przez muzyków zespołu, który z czasem zmienił nazwę na “Sami”. Kariery muzycznej wprawdzie nie zrobił, ale kontakty zostały. Kilka tygodni temu wspólnie zagrali na rodzinnej konwencji wyborczej. Do tej pory Krupa lubi “pinkolić” na klawiszach i ustnej harmonijce.
Ale szkolne czasy to też motorowery, a później motocykle. Pierwszego komara poskładał w wieku 13 lat. Nie było go stać na nowy, więc wyszukał coś na złomie. Wprawdzie niedługo potem go rozbił, ale znów naprawił. Potem zbierał pieniądze na “Komara” ze sklepu. Brakującą do 127 tysięcy zł kwotę dołożył mu dziadek. Wtedy jednak maszyna zdrożała. Jeździli więc razem po całym województwie, żeby znaleźć coś akurat za tyle, ile miał odłożone. Potem już poszło. Honda, Yamaha, MZ 125 RT i teraz “Bandzior”, czyli Suzuki gsf 650. W odwodzie jest jeszcze Suzuki Katana, ale czeka na remont. Na początku swojej pracy w urzędzie, Krupa jeździł z południa do centrum właśnie motocyklem. W plecaku miał czystą koszulę, garnitur czekał w urzędzie. Potem jednak przerzucił się na samochód i na jednym śladzie jeździ od święta.
Zrobił też licencję kierowcy rajdowego w Automobilklubie Śląskim, a jego obecnie 12-letni syn dostał imię na cześć kierowcy rajdowego Błażeja Krupy. Prezydent ma też córkę 7-letnią córkę Martynę. Jego żona Joanna skończyła surdopedagogikę i pracuje z dziećmi niesłyszącymi i słabo słyszącymi.
Zamiłowanie do motoryzacji sprawiło, że postanowił zdawać na Politechnikę Śląską. Studiował na wydziale transportu (specjalizacja eksploatacja pojazdów), a potem został na uczelni jako adiunkt. Prowadził zajęcia i robił doktorat. Jak sam mówi, był wymagającym nauczycielem, ale “ludzkim”. Z czasem pewnie głośno zrobi się o pewnej anegdocie. Otóż podczas egzaminu z napraw pojazdów samochodowych, pewien student nie był zbyt dobrze przygotowany. Krupa zapytał go więc, co potrafi robić najlepiej. Chłopak odpowiedział, że grać na perkusji. Przyszły prezydent wysłał więc innego studenta do pobliskiego sklepu muzycznego po pałeczki. A że na wydziale transportu nie brakowało opon, to właśnie na nich zagrał egzaminowany. Na tyle dobrze, że zdał na tróję. Inni trochę narzekali, ale pytani o swoje pasje, nie potrafili zaprezentować nic konkretnego. A następnego dnia, student, który dostał zaliczenie, rozstawił przed gabinetem dr Krupy prawdziwą perkusję i dał krótki koncert.
Teraz na Krupę spadnie koncert życzeń z wielu różnych stron i środowisk. Czy sobie z tym poradzi? Będzie to zależało m.in. od tego czy wyrobi w sobie cechę, której na razie nie ma – asertywność.
Dać mu szansę. Krupa to mimo wszystko nowe rozdanie. Ktoś kto wychował się w atmosferze kontestacji (“To nasza ziemia, to nasz Śląsk, w ziemi ołów, w powietrzu swąd”) raczej nie będzie przekupnym pionkiem kasty biznesu.