Sojusz Lewicy Demokratycznej jako pierwsza ogólnopolska partia rzucił do walki o śląskie i zagłębiowskie samorządy swojego lidera. Dziś kandydatów z regionu przyjechał wesprzeć Leszek Miller. Nie ukrywał, że listopadowe wybory mają być wstępem do zdobycia władzy za rok. – Każdy, kto osiągnie teraz dobry wynik, będzie miał znacznie łatwiej. Porażka utrudni walkę o współrządzenie krajem – mówi Miller.
Mimo że na arenie krajowej SLD od wielu lat nie ma już wpływu na rządy, w woj. śląskim radzi sobie zaskakująco dobrze. Współrządzi województwem (Kazimierz Karolczak jest wicemarszałkiem), ma też czterech prezydentów miast (Sosnowiec, Dąbrowa Górnicza, Będzin i Częstochowa) oraz kilku burmistrzów. Lewica chce jednak więcej. – Chcemy, żeby po wyborach nasi ludzie byli we wszystkich miastach na Śląsku i Zagłębiu – mówił Miller, bardziej jednak żeby dodać otuchy swoim kandydatom, niż realnie oceniając szanse partii. Partii, która wprawdzie się zmienia, ale wciąż wielu ludzi ma z epoki, o której większość Polaków chciałaby zapomnieć. Na czele zresztą ze swoim przewodniczącym. Miller góruje jednak nad swoimi młodszymi współpracownikami doświadczeniem. Dlatego podczas wojewódzkiej inauguracji kampanii SLD w Katowicach głównie im radził. – Ten ma wpływ na wyborców, kto ma dla nich czas. Ci, którzy będą spacerować po ulicach i parkach, którzy będą szli od domu do domu, którzy będą ściskać dłonie wyborców, wręczą ulotkę i opowiedzą coś o programie, mają największe szanse – tłumaczył Miller. Dodał też, że tzw. teren będzie mógł liczyć na wsparcie z centrali. Wszyscy posłowie dostali dyspozycje, żeby aktywnie brać udział w kampanii swoich partyjnych koleżanek i kolegów. A tych kandydatów w całym województwie Sojusz wystawia ponad 1,5 tysiąca.
Wśród ciekawszych zapowiedzi programowych SLD uwagę zwraca postulat likwidacji urzędu wojewódzkiego i przekazania jego kompetencji samorządowi oraz stworzenie wojewódzkiego budżetu obywatelskiego. I jedno, i drugie wydaje się jednak bardzo mało realne.