Tragedia w Siemianowicach Śląskich. W pożarze mieszkania zginął 4,5-letni chłopiec. Jego 12-letnia siostra i 7-letni brat zdążyli uciec. W czasie, kiedy w domu pojawił się ogień, dzieci były same. Matka z partnerem załatwiali w tym czasie sprawy urzędowe.
Wszystko działo się w poniedziałek około godz. 12:45. Służby zostały powiadomione o pożarze mieszkania przy ulicy Kołłątaja, w którym miało być dziecko. Policjanci i strażacy przyjechali na miejsce, gdzie było już bardzo duże zadymienie, a ogień zajął już całe mieszkanie. Mieszkańcy bloku ewakuowali się jeszcze przed przyjazdem służb. Strażacy przeszukali budynek. W jednym z pokojów w mieszkaniu, w którym wybuchł pożar, znaleźli nieprzytomnego chłopczyka. Przekazali go załodze kartki pogotowia. Pomimo reanimacji, dziecko zmarło.
Po ugaszeniu ognia, do pracy w miejscu pożaru przystąpili policjanci pod nadzorem prokuratora, a także biegły z zakresu pożarnictwa. Ze wstępnych ustaleń wynika, że źródło ognia znajdowało się w pomieszczeniu, w którym odnaleziono dziecko. Znaleziono tam również zapalniczkę.
Jak ustaliła policja, gdy wybuchł pożar, trójka rodzeństwa była w domu sama. Starsze dzieci uciekły. Z powodu ognia nie udało im się dotrzeć do najmłodszego brata. Matka z partnerem w tym czasie pojechali załatwiać sprawy urzędowe. Z jej relacji wynika, że nie było ich kilkadziesiąt minut.
Bizantyjski, rozpasany do granic urzędniczy biurotwór zbiera śmiertelne żniwo…