W czwartek radni przegłosują zmiany w uchwale parkingowej. Jedną z nowości jest wprowadzenie abonamentu mieszkańca, który będzie upoważniał do parkowania bez dodatkowych opłat na terenie całej strefy płatnego parkowania. Mimo że racjonalne argumenty podpowiadają, że taki abonament to zachęta do przyjazdu samochodem do centrum, urzędnicy nie chcą nawet myśleć o wycofaniu się z pomysłu. Dlaczego? Bo to rzekomo obietnica wyborcza prezydenta Marcin Krupa? No chyba jednak nie do końca.
Nie będę po raz kolejny pisał, że proponowane zmiany w uchwale parkingowej to kosmetyka, która nawet w minimalnym stopniu nie przyczyni się do ograniczenia ruchu w centrum Katowic. Co więcej, jedna ze zmian może mieć nawet odwrotny skutek. Chodzi o wspomniany już abonament mieszkańca. Prezydent Marcin Krupa zaproponował, żeby każdy mieszkaniec Katowic (zameldowany w mieście lub płacący tu podatki) mógł płacić ryczałtowo za postów w strefie płatnego parkowania. Do wyboru będzie 200 zł miesięcznie albo 480 zł kwartalnie (czyli 160 zł miesięcznie).
Z prostego działania matematycznego wychodzi, że kupując abonament kwartalny, kierowca zapłaci jedynie za nieco ponad 7 dni parkowania w porównaniu do sytuacji, w której musiałby płacić codziennie za każdą godzinę. Jeśli to nie zachęci do przyjechania do centrum samochodem i zostawienia go na cały dzień, to chyba trzeba zwiększyć liczbę godzin matematyki w szkole.
Jak w ogóle doszło do tego, że w uchwale parkingowej znalazł się abonament mieszkańca? Oficjalna wersja jest następująca: Zapis projektu stanowi realizację zapisów nowej umowy prezydenta Miasta Katowice z mieszkańcami Katowic z 2018 roku w zakresie preferencji dla mieszkańców Miasta, związanych z parkowaniem pojazdów” (pisownia oryginalna). To oficjalne uzasadnienie urzędu miasta do odrzucenia uwagi zgłoszonej w trakcie konsultacji społecznych. Chodziło o wyrzucenie z projektu uchwały wspomnianego abonamentu dla mieszkańców.
Reasumując, abonament musi być, bo obiecał go w kampanii prezydent Marcin Krupa. Czy aby na pewno?
Sięgnąłem po umowę z mieszkańcami, czyli program wyborczy prezydenta z 2018 roku. Znalazło się w nim następujące hasło: nowa polityka parkingowa z preferencją dla mieszkańców naszego miasta.
Założenie było takie, żeby mając Katowicką Kartę Mieszkańca (wprowadzoną w ubiegłym roku) można było płacić mniej za postój na miejskich parkingach. Hasło rzucić łatwo, trudniej sprawdzić czy można je wprowadzić w życie. No i właśnie otoczenie prezydenta nie sprawdziło. Różnicować opłat za parkowanie na drogach publicznych nie można. Nie można więc uchwalić, że mieszkańcy Katowic zapłacą mniej za parking niż ci z Sosnowca czy Mikołowa. Coś jednak trzeba było wymyślić. Tak powstał abonament – rzecz niespotykana chyba w żadnym innym polskim mieście (sprawdziłem wiele, choć nie wszystkie). Wszędzie abonamenty przysługują jedynie osobom mieszkającym w SPP, a nie wszystkim mieszkańcom. Katowice będą więc innowacyjne. Szkoda tylko, że nie w tej dziedzinie, w której powinny.
Jak można było wprowadzić preferencje dla mieszkańców, a tym samym spełnić wyborczą obietnicę? Bardzo prosto. Różnicować opłaty można na parkingach zamkniętych, czyli takich, jak ten w strefie kultury. Zresztą, zróżnicowanie tam opłat jest już przesądzone – mieszkańcy Katowic zapłacą za godzinę 5 zł, pozostali – 10 zł. Jest preferencyjna stawka dla katowiczan? Jest. Jest wypełnienie obietnicy z kampanii wyborczej? Jest. Po co więc jeszcze abonament? Nie bardzo wiadomo po co. Oczywiście poza ukłonem w stronę kierowców, którzy od lat są w Katowicach uprzywilejowani i nic nie wskazuje na to, żeby miało się to zmienić.
Jeśli nadal będę czytał w informacjach prasowych, że Katowice stawiają na zrównoważony transport, to będę musiał przywoływać moją autorską definicję tego pojęcia: zrównoważony transport w Katowicach polega na tym, że codziennie tyle samochodów wyjeżdża po południu z miasta, ile do niego wjechało rano.