„Basia podeszła do mnie i zapytała, czy sobie zrobimy selfie”. Po tych słowach sędzia musiała przerwać rozprawę i zarządzić kilkuminutową przerwę, bo Łukasz M. nie mógł powstrzymać łez. Zdjęcie z klubu Energy jest ostatnim, jakie zrobił sobie ze swoją narzeczoną, która zginęła pod kołami autobusu w Katowicach.
Dzisiaj partner Barbary Sz. ze Świętochłowic zeznawał przed sądem. Był narzeczonym i jest ojcem jej dzieci – 4-letniej Elizy i 2-letniego Igora. Chłopiec miał 7 miesięcy, gdy w lipcu 2021 roku zginęła jego mama. 33-letni Łukasz M. aktualnie odsiaduje karę pozbawienia wolności za pobicie (bez związku ze sprawą wypadku) i pozostanie w więzieniu do kwietnia przyszłego roku. Dzieci są u rodziny zastępczej i pod opieką psychologa. – Zostałem sam z dziećmi, zaniedbałem swoje prywatne sprawy, za które teraz siedzę – mówi M. W 2019 roku został oskarżony, ale nie poinformował sądu o zmianie miejsca zamieszkania i nie był na żadnej rozprawie.
PRZECZYTAJ TEŻ: Kierowca autobusu PKM Katowice do ojca 19-latki: „Przepraszam, żałuję i chciałbym cofnąć czas”. Rozpoczął się proces Łukasza T., który na ul. Mickiewicza przejechał młodą kobietę
Łukasz M. opowiedział przed sądem, jak zapamiętał to, co działo się w nocy, gdy doszło do tragicznej śmierci jego narzeczonej. Elizę i Igora zostawili w swoim mieszkaniu pod opieką siostry M. – Żyliśmy spokojnie, nie imprezowaliśmy. To była wtedy nasza pierwsza impreza, wyjście bez dzieci – mówił i dodał, że tak naprawdę nie chciał jechać. Zaproponował Basi wspólne wyjście, bo chciał sprawdzić, czy ona chce gdziekolwiek z nim wyjść bez dzieci. Ostatecznie wybrali się do Katowic wraz z dwójką znajomych.
Do klubu Energy ze Świętochłowic pojechali taksówką. Tam Łukasz M. postawił wszystkim po drinku i pojawili się kolejni znajomi, którzy zaprosili ich do swojej loży. Później bawili się i wypili jeszcze kilka drinków. W pewnym momencie zobaczył, że Basia sprawdzała coś na telefonie. – Upewniała się, czy z dziećmi wszystko jest w porządku i dowiedziała się od mojej siostry, że już śpią – relacjonuje M. Postanowili zostać do końca imprezy, która zakończyła się około godziny 6.00. Wyszli z klubu z grupą około 20 osób. Twierdzi, że oboje nie byli pijani. Najpierw sprawdzali w aplikacjach, czy uda im się wezwać taksówkę. Wszystko było zajęte, więc poszli w kierunku postoju taksówek, na ul. Mickiewicza. Tam również było pusto. Jeden z ich znajomych zaproponował, żeby jechali autobusem 840, który miał odjeżdżać za kilka minut.
Kiedy czekali na autobus, na drodze zaczęła się szarpanina. Basia zobaczyła, że ktoś bije ich wspólnego znajomego. Cała grupa stała przed czołem autobusu. – Postanowiłem temu zapobiec, wybiegłem tam i nie pamiętam już, co słyszałem – mówi M. Nie wie dlaczego wybuchła awantura na jezdni i z wyjątkiem swojego kolegi, nie kojarzy też innych osób, które się tam znajdowały. Z jego relacji wynika, że nikt nie chciał wedrzeć się do autobusu.
Nie zauważył też, kiedy Basia weszła za nim na jezdnię. On stał przodem do autobusu linii 910, a ona była odwrócona plecami. – Ten autobus w nią uderzył, złapaliśmy się za ręce, chciałem ją wyciągnąć. Ona już leżała i w ostatnim momencie mnie złapała – mówi Łukasz M. Podrapała jego lewą rękę, ale nie udało mu się wydostać 19-latki spod pojazdu. Jak twierdzi M., nie słyszał klaksonu czy jakichś znaków autobusu. – Autobus się nie zatrzymywał i nie trąbił. Jechał tak, jakby chciał mnie też rozjechać – mówi partner Barbary Sz. Odskoczył w bok, bo bał się, że zostanie potrącony. Gdy kierowca ruszył, biegł za nim. Pojazd stanął i wtedy M. podszedł od strony kierowcy. Walił rękami i pukał w szybę, pokazywał i krzyczał do kierowcy, że ma człowieka pod kołami. – Ona jeszcze żyła, bo krzyczała za mną „Łukasz”. Wtedy ten autobus odjechał – mówi Łukasz M. Patrzył na autobus z nadzieją, że jego narzeczona będzie jeszcze żyła. Po chwili zauważył coś czarnego na jezdni, to był fragment włosów Barbary Sz. – Po chwili była reszta, ona nie dawała już oznak życia – opisuje M.
Jeszcze przez moment biegł za pojazdem, a kiedy zawrócił zauważył, że nie ma butów i okularów. Zobaczył na ziemi folię. Myślał, że leży pod nią Basia. – Chciałem ją jeszcze przytulić, ale jej tam nie było. Była za parawanem – mówi M. Policja odciągnęła go od miejsca wypadku. W radiowozie został przebadany alkomatem, w wydychanym powietrzu miał 0,6 promila. Trafił na izbę wytrzeźwień, ale nie wie, ile czasu tam spędził. – Jak przyjechałem do domu to córka mi powiedziała: „nie ma mama”. Łukasz M. tak wspomina swoją narzeczoną: – Nie piła, nie paliła. W mojej ocenie była bardzo dobrą kobietą. Takiej kobiety już nigdy nie znajdę. Na koniec powiedział, że ma zniszczone całe życie i jest mu wstyd przed rodzicami Basi.
Sędzia Justyna Magner-Szweda zapytała oskarżonego Łukasza T., czy chce coś powiedzieć partnerowi Barbary Sz. Kierowca PKM Katowice przeprosił go i powiedział, że gdyby miał tę wiedzę, co dzisiaj to postąpiłby zupełnie inaczej i ponowie zadeklarował pomoc rodzinie. – Nie przyjmuje przeprosin. Zniszczyłeś mi życie, to ci mogę powiedzieć – odpowiedział mu M.
Podczas dzisiejszej rozprawy zeznawał też ojciec Barbary Sz., który prawdopodobnie po raz pierwszy wysłuchał całej relacji. – On (Łukasz M. przyp. red.) nie opowiedział szczegółowo, bo to było bardzo drastyczne dla mnie. On też był całkowicie załamany – mówił Krzysztof Sz. Gdy na pytania sądu odpowiadała matka kierowcy, zapytał ją: – Jak by się pani czuła, gdyby pani dziecko zginęło w ten sposób?. Barbara T. odpowiedziała: – Cierpią dwie rodziny.
Przypomnijmy, że Łukasz T., kierowca PKM Katowice oskarżony jest o zabójstwo 19-letniej Barbary ze Świętochłowic, usiłowanie zabójstwa trzech innych osób i prowadzenie autobusu w stanie jak po spożyciu alkoholu. Oskarżony nie przyznał się do winy. Jego wersję wydarzeń, którą przedstawił podczas pierwszej rozprawy opisaliśmy TUTAJ.
Tiaa, to on nieźle głuchy, autobus trąbił na ten tłum, on wleciał na ulicę krzycząc do kierowcy “wyp…. sk….” a laska próbowała go powstrzymać… A potem nie widać aby próbował ją trzymać gdy upadła, bo nie był schylony, a prawą ręką opierał się o dolną część przedniej szyby w biegu uciekają przed jadącym autobusem. Chyba lepiej by było jakby mu ktoś pokazał nagrania i powiedział co się działo…
Ile ona miała lat jak urodziła dziecko 30-letniemu mężczyźnie. 16? 15?
taki gamoń spod celi jest wiarygodny jak rudy cygan… przykładny i wzorowy ojciec który siedzi za niewinność. opowiada bzdury które można podważyć nagraniem z miejsca zdarzenia a najlepsze jak zeznaje ze zmasakrowane zwłoki leżące na jezdni jeszcze do niego przemówiły po wypadku :O
sąd chyba stracił dzisiaj czas
dokładnie. Patus i patusiara