“Eleganckie kobiety w pięknych tutaj toaletach, eleganccy mężczyźni – białe koszule, wspaniałe krawaty, a jednak nie będzie radości” – jeden z nieśmiertelnych cytatów z Tomasz Zimocha, komentującego mecz eliminacji Ligi Mistrzów pomiędzy Broendby Kopenhaga i Widzewem Łódź, przypomniał mi się wczoraj, kiedy obserwowałem jak na ul. Dworcowej trwają przygotowania do obejrzenia ogłoszenia wyników konkursu na Europejską Stolicę Kultury 2029. Kilkadziesiąt osób, w zdecydowanej większości urzędników i osób zaangażowanych w przygotowanie aplikacji, czekało na werdykt. Jednak radości nie było. Przynajmniej przez chwilę, bo w ciągu kilku najbliższych godzin porażka zamieniła się w wielki sukces.
Już po kilkudziesięciu minutach przyszła z urzędu miasta informacja prasowa pt. “Katowice Polską Stolicą Kultury 2027!”. Co ważne, z wykrzyknikiem, a to znaczy, że sukces. Nieważne, że nikt o taki tytuł nie walczył, a został on naprędce wymyślony podczas ogłaszania Lublina Europejską Stolicą Kultury 2029. Nieważne, że Katowice walczyły o tytuł europejskiej, a nie polskiej stolicy kultury. Wreszcie, nieważne, że miasto dostanie tylko milion złotych z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, a miało dostać ponad 65 mln zł.
Ważne, że jest jest jakiś tytuł. To mniej więcej tak jak w słynnym “Misiu” Stanisława Barei, kiedy prezes klubu “Tęcza” przynosi puchar dla wnuka byłego wiceministra.
– Właśnie, nie bardzo wiedziałem co uprawia, więc taki napis jest może nie taki bardzo…
– Nic nie uprawia, chodzi właśnie o zachętę. A co napisałeś?
– Napisałem, tam, Markowi Złotnickiemu za zajecie pierwszego miejsca.
Katowice wprawdzie pierwszego miejsca nie zajęły, ale zostały Polską Stolicą Kultury 2027. Na zachętę, a właściwie, na pocieszenie.
Kiedy wpis o sukcesie, jakim było nieprzyznanie Katowicom tytułu ESK, pojawił się na profilu prezydenta Marcina Krupy na Facebooku, gratulacjom nie było końca. Warto dodać, że praktycznie tylko ze strony radnych Forum Samorządowego i Marcin Krupa, ale to mało znaczący szczegół.
Chociaż nie, to bardzo istotny szczegół. Cytat z wspomnianej już informacji prasowej: Dwa lata starań zaktywizowały mieszkanki i mieszkańców całej GZM na niespotykaną dotąd skalę.
Tak się składa, że to nieprawda. W całym tym staraniu o ESK 2029 na pierwszy plan wysuwa się właśnie to, że praktycznie nikogo, poza wąską grupą osób bezpośrednio zaangażowanych w tworzenie aplikacji, nie interesował ten konkurs. To zasadnicza i najważniejsza różnica pomiędzy staraniami z 2011 roku (o ESK 2016), a tymi obecnymi.
Wtedy były to akcja oddolna, która wymusiła na ówczesnym prezydencie Piotrze Uszoku, wzięcie udziału w konkursie. Teraz odwrotnie, była to inicjatywa polityków, która mało kogo interesowała.
Jestem przekonany, że gdyby zapytać setki przechodniów co to za flagi z hasłem PLAY wiszą na al. Korfantego (powieszone tylko na przyjazd komisji), to odpowiedzieliby, że to pewnie kampania reklamowa operatora telefonii komórkowej. Mieszkańcy w ogóle nie utożsamiali się z tym konkursem, bo też nic albo prawie nic o nim nie wiedzieli. Dlatego nie trzeba im teraz wmawiać, że mamy wielki sukces w postaci wymyślnego wczoraj tytułu Polskiej Stolicy Kultury 2027.
Nie było oczekiwań, nie ma rozczarowania. Nie trzeba więc nikomu wmawiać, że mamy jakiś sukces. W 2011 na ul. Mariackiej na werdykt komisji w sprawie ESK 2016 czekały tłum. Wczoraj na Dworcowej było może 40-50 osób.
Warto docenić zaangażowanie i pomysły osób, które współtworzyły aplikację do ESK 2029. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zrealizować przynajmniej część z wydarzeń, które zostały uwzględnione w tej aplikacji. Natomiast warto sobie odpowiedzieć jakie są nasze priorytety i w jakim miejscu jesteśmy. Chcemy być europejską stolicą wszystkiego (nauki, kultury, zieleni), miastem wielkich wydarzeń itd., a z drugiej strony miejska biblioteka co roku musi żebrać w Budżecie Obywatelskim o jakiekolwiek pieniądze na nowe książki, a domy kultury o pieniądze na ciekawe zajęcia. Znajmy umiar. Może najpierw praca u podstaw w dzielnicach, a potem europejska gigantomania.
Grzegorz Żądło
Lepiej sie tego nie dało ująć.
Przykra rzeczywistość.
Pan redaktor sie myli. Katowice to jeden wielki sukces a najwieksze umysly tego miasta to dr Krupa i jego przydupasy z mlynskiej
Świetnie podsumowano całą sprawę w ostatnim akapicie. Kwintesencja miasta Katowice – tu wszystko musi być jak od wielkiego dzwonu, a szara codzienność to zaniedbany transport publiczny, priorytet dla inwestycji drogowych, priorytet na skrzyżowaniach dla aut, uczelnie zaniedbane i w ogóle nie zachęcające do studiowania ludzi spoza województwa, nowoczesny PSZOK na terenie kampusu uniwersyteckiego, kwartał PWG, który wygląda jak po przejściu wojsk radzieckich w 1945, a mógłby stanowić wyjątkową dzielnicę akademicką, brudne deptaki z kruszącą się nawierzchnią i zaparkowanymi samochodami “na chwilę”, notorycznie wystawione śmietniki na ulicach, cudowne guziki na przejściach dla pieszych, żeby znali swoje miejsce w szeregu i łaskawie prosili o możliwość przejścia na drugą stronę ulicy, biblioteki żebrające o pieniądze na książki w BO, szkoły żebrające o pieniądze na remont toalet w BO, wszechobecna reklamoza, z którą władze miasta nie zamierzają nic zrobić (a jedynie pozorują jakieś prace nad uchwałą), chaotyczne prace nad miejscami parkingowymi, wywalanie pieniędzy na parkingowy paczkomat i wreszcie wywalenie kilkuset milionów na GKS i stadion dla niego, pomimo tych wszystkich zaniedbań wcześniej wspomnianych.
Po latach, jak już będziemy miastem samotnych seniorów, historycy będą łapali się za głowę, jak mogliśmy na to pozwolić.