Marcin Krupa, wzorem swojego poprzednika, lubi podkreślać swoją bezpartyjność. – Moją partią są Katowice – mówi. Wczorajsza decyzja o powołaniu na wiceprezydenta Jerzego Woźniaka z SLD sprawia jednak, że partyjna pętla wokół prezydenta Katowic coraz bardziej się zaciska, mimo że on sam do żadnej partii nie należy i nie zamierza się zapisać.
Czy to się komuś podoba, czy nie Katowice bardzo zyskują na współpracy Marcina Krupy z PiS, bo są jedynym dużym polskim miastem, w którym PiS ma coś do powiedzenia. Niewiele, ale zawsze. Współpraca w radzie przekłada się na dobre kontakty z rządem i marszałkiem, a to już daje wymierne korzyści. Jak np. ogromne pieniądze na przebudowę węzłów drogowych w Piotrowicach i Giszowcu czy przyznanie organizacji dużych imprez (szczyt klimatyczny, światowe forum miejskie czy konferencja antydopingowa). Jest jednak druga strona medalu. Do prezydenta Katowic coraz bardziej przylega łatka człowieka związanego z PiS. To jest właśnie powód współpracy z SLD. Przecież poparcie Sojuszu i Henryka Moskwy nie było Marcinowi Krupie potrzebne. Nie miało absolutnie żadnego znaczenie w kontekście liczby wyborczych głosów. Cel był inny – pokazać, że starający się o reelekcję prezydent jest w stanie współpracować z każdym, kto chce działać dla dobra Katowic. Doszło więc do niespotykanej sytuacji, w której Marcina Krupę popierały PiS i SLD. PiS swoją zapłatę odebrało natychmiast. Wiceprezydent Mariusz Skiba pozostał na swoim stanowisku. SLD czekał trochę dłużej, ale właśnie przedwyborczy dług został spłacony. Został, bo musiał zostać. Takie były ustalenia. Ot, polityka. Problem w tym, że nawet sam prezydent nie ukrywa, że wziął sobie człowieka z SLD tylko ze względów politycznych. Wystarczy rzucić okiem na wydziały, które będzie nadzorował Jerzy Woźniak: administracji, nowopowstały wydział uprawnień komunikacyjnych i wydział polityki społecznej. Nie umniejszając nikomu, tak naprawdę tylko ten ostatni jest naprawdę istotny dla funkcjonowania miasta. Przekaz jest jasny: realizujemy przedwyborcze porozumienie, ale nie zamierzamy dzielić się władzą. Albo inaczej: skoro musisz tu być, to bądź, ale możesz się bawić tylko resorakami. Samochody zdalnie sterowane zostaw nam, bo możesz się rozbić.
Nawet gdyby nowy wiceprezydent chciał wykazać się swoimi menedżerskimi umiejętnościami (prowadził własne firmy, więc musi takie mieć), to raczej nie będzie mu to dane. Nie wiadomo też jak długo będzie na stanowisku, bo przecież będzie pierwszy do zmiany, jeśli nastąpi polityczne zapotrzebowanie na współpracę z inną opcją polityczną.
Marcin Krupa zalicytował wysoko. Wpuścił do urzędu miasta nic nie znaczący obecnie w Katowicach SLD. Może się jednak okazać, że wcale nie pozwoli mu to wizerunkowo “odkleić” się od PiS. Wręcz przeciwnie. W świat pójdzie informacja, że dogada się z każdą partią, a w kontekście Katowic słowo partia nie kojarzy się dobrze. Przecież od ponad dwudziestu lat miastem rządzą bezpartyjni prezydenci.
Na marginesie, po wymianie Marzeny Szuby na Jerzego Woźniaka Katowice dołączyły do nielicznego grona miast metropolii, w których w ścisłym kierownictwie (prezydent i wiceprezydenci) nie ma ani jednej kobiety.