Emocje nieco już opadły, kolarze jeszcze wczoraj pojechali sobie dalej. Zostają jednak pytania, na które nikt nie znajduje dobrej odpowiedzi już od kilku lat: czy wyścig Tour de Pologne jest Katowicom potrzebny, czy też nie. A jeśli tak, to czy musi oznaczać tak wielkie problemy dla kilkudzesięciu, jeśli nie nawet kilkuset tysięcy osób.
Za tzw. organizację mety Katowice zapłaciły Czesławowi Langowi na konto wyścigu 470 tys. zł. Jestem daleki od stwierdzenia, że to źle wydane pieniądze, chociaż kiedyś miasto płaciło mniej. Dzięki temu stosunek ceny do otrzymywanych za nią korzyści był znacznie lepszy.
Zacznijmy od aspektu sportowego. Jak bardzo Czesław Lang, a w ślad za nim katowiccy urzędnicy nie zaklinaliby rzeczywistości, stwierdzenie, że „w Tour de Pologne jadą najlepsi kolarze na świecie” jest tak samo prawdziwe jak to, że w Katowicach np. dba się o rowerzystów. Gdyby nie Rafał Majka, który podejrzewam chętnie by po Tour de France odpoczął, nie byłoby na kim budować sportowej otoczki wyścigu. Reszta uczestników TdP jest dla zdecydowanej większości obserwatorów zupełnie anonimowa. Być może właśnie dlatego, przy trasie w Katowicach było niewielu ludzi. Pal licho jednak sport. Skupmy się na organizacji i promocji.
Żeby nie opierać się tyko na przekazach w mediach czy komentarzach w internecie, sprawdziłem jak wygląda organizacja TdP w Katowicach osobiście. Testem było dostanie się do pracy, czyli na Plac Grunwaldzki. Nie będą tu zanudzał jak przez zbyt szybkie zamykanie ulic i błędne informacje ze strony policji dojazd z południa śródmieścia zajął mi 1 godz. 40 minut (normalnie 7,8 minut). Ja i tak nie byłem w najgorszej sytuacji. Co mieli powiedzieć ci, którzy przez Katowice jechali tylko tranzytem. Zapowiedzi, że przecież cały czas będzie otwarty tunel pod rondem brzmią dzisiaj śmiesznie, skoro przez długi czas nie można było do niego wjechać od strony Chorzowa.
Urzędnicy chwalą się promocją miasta w przekazie telewizyjnym. Być może oglądaliśmy inną transmisję albo trafiłem na te mniej ciekawe fragmenty. Jednak familoki wyglądają tak samo nieatrakcyjnie z lotu ptaka, jak z pozycji ziemi. Zaryzykuję stwierdzenie, że po raz kolejny urzędnicy stali się zakładnikiem organizatora dużego wydarzenia. Podobnie jak Artur Rojek, częściowo za pieniądze miasta, robi z OFF Festivalem co mu się podoba, tak Czesław Lang mając TdP dyktuje warunki. A prezydent Piotr Uszok boi się, że mu te imprezy uciekną do innych miast.
Tyle, że przy takim podejściu, efekt promocyjny jest odwrotny. Być może ktoś gdzieś zagranicą czy w innych częściach kraju usłyszy o Katowicach i może nawet coś pozytywnego sobie o nich pomyśli. Ale mieszkańcy miasta i aglomeracji po staniu w korkach, spóźnieniach i wszystkich problemach wynikających z zamknięcia centrum miasta, zdanie i o TdP, i o władzach miasta mają zgoła odmienne.
Dla tych, którzy nie mają czasu czytać całości, w skrócie: co było nie tak podczas TdP w Katowicach:
1. Po raz kolejny niemal całe centrum miasta zostało całkowicie odcięte od świata. Wjazd i wyjazd nie były możliwe.
2. Policja nie miała dostatecznej ilości informacji na temat czasu przejazdu peletonu, jak i możliwości objazdów. Służby, pewnie nieświadomie, wprowadzały często kierowców w błąd.
3. Poszczególne ulice zamykane były zbyt szybko
4. Na kilka godzin zamarłą komunikacja miejska
5. Źle została wyznaczona trasa pętli