Na początku nie chce się przyznać, że jest bezdomny. Twierdzi, że ma gdzie mieszkać i nie ma problemów z sąsiadami. Dopiero po dłuższej rozmowie zaczyna opowiadać o tym, jak naprawdę wygląda jego życie. Mirosława Potyrałę na os. Paderewskiego znają niemal wszyscy. Ale nie wszystkim podoba się, że zamieszkał w piwnicy jednego z bloków. Ludzie oskarżają go o spowodowanie pożaru i załatwianie potrzeb fizjologicznych w piwnicy.
Najczęściej można go spotkać w okolicy osiedlowego sklepu. – On tu krąży tylko z Lidla do sklepu i z powrotem – mówi jeden z mieszkańców bloku przy ul. Granicznej 61 A. Potwierdza to ekspedientka z osiedlowego sklepiku. – Jest tu w zasadzie ciągle. Zaczepia klientów, żebra strasznie. Jak mu te babcie nie chcą dać, to on je wyzwie. Ciężko go lubić – mówi, ale uważa, że powinno się mu pomóc. Sama nie sprzedaje mu alkoholu, ale kupują go dla pana Mirosława inni klienci. – Wypić, wypiję. Powiem szczerze, ograniczyłem to dziadostwo. Bo chlałem, teraz już się nie uchleję – mówi i prosi o drobne na tanie wino, bo wódki nie dotknie. Słysząc, że inni mieszkańcy osiedla na niego narzekają, robi się nerwowy. Uważa, że to przez jego trudną sytuację ludzie chcą jeszcze bardziej go pogrążyć. Nie są w stanie pogodzić się z tym, że jest bezdomny i bezrobotny, a jakoś sobie radzi. Ma pieniądze, bo żebrze. Nie tylko obok sklepiku. Chodzi na pobliską stację benzynową i kręci się koło McDonald’s. To co dostanie, w większości wydaje na alkohol i papierosy.
Pan Mirosław nie jest pewny od jak dawna nie ma domu, ani tego jaki jest rok. Najprawdopodobniej od 8 lat żyje w ten sposób. Wszystko zaczęło się od rozwodu. – Jego żona tam klatkę obok mieszka. Z domu go wyrzuciła, bo za dużo pił – mówi jeden z mieszkańców. Ona dalej mieszka w tym samym miejscu z nowym partnerem. On – w klatce obok. Tyle, że w piwnicy. Ze swoją byłą żoną ma trójkę dzieci. Dwóch synów i córkę. Z córką i starszym synem ma kontakt. Młodszy mieszka z matką i jej partnerem. Widuje ich czasem na osiedlu. Córka, najstarsza z rodzeństwa, namawiała go, żeby nie rezygnował z mieszkania z byłą żoną. – Ja zostanę i co będą plotkarze gadali? Że co? Że po tylu latach on tu znalazł dom? – pyta pan Mirosław i wraca myślami do przeszłości. – Człowiek popełnia błędy, niestety. Ale dwóch psów do jednej budy nie pasuje – mówi. Dzieci deklarują pomoc, ale nie wydaje się, że on chce coś zmieniać. Jak sam mówi, przywykł do takiego życia. Z jednej strony twierdzi, że mógłby zamieszkać z synem lub córką. Z drugiej, nie jest w stanie powiedzieć, kiedy miałoby do tego dojść. Poza tym o jego sytuacji wie MOPS, policja, straż miejska i spółdzielnia. Inni mówią, że nie da się mu pomóc, bo sam nie chce pomocy. Ta przydałaby mu się zwłaszcza ze względu na jego kolana. Pan Mirosław ma spore problemy z chodzeniem.
Niewiele ponad 2 miesiące temu, w grudniu, w piwnicy wybuchł pożar. – Do czwartego piętra było dymu. Ja to znam od klientki, która na czwartym mieszka. Na korytarzu było siwo – opowiada ekspedientka. Przed blokiem na os. Paderewskiego pojawiła się straż pożarna. Strażacy szybko opanowali sytuację. Wyprowadzili z piwnicy pana Mirosława. Chociaż on twierdzi, że ludzie niesłusznie go oskarżają. – To na mnie to idzie? Ja tylko widziałem straż, bo ja szedłem ze stacji benzynowej – tłumaczy. Najprawdopodobniej ogień wybuchł z powodu niedopałka. Od tamtej pory nic się nie zmieniło. Domem pana Mirosława pozostała piwnica.
Co to za bzdety , menel codziennie chleje, wypróżnia się pod balkonami mieszkańców, wyzywa każdego co nie da na chlanie…wywieźć w cholerę i tyle w temacie