Minęło właśnie 10 lat od śmierci Dariusza Kmiecika, jego żony Brygidy Frosztęgi-Kmiecik i ich syna Remigiusza. Rodzina zginęła w wyniku wybuchu gazu w kamienicy przy ul. Chopina. Mimo prokuratorskiego śledztwa i oczywistych dowodów na to jak doszło do tragedii, przy każdej rocznicy śmierci rodziny odżywa teoria spiskowa, jakoby Dariusza, Brygidę i ich syna zamordowała mafia węglowa. To bzdury, a ich powtarzanie niczemu nie służy.
Nad ranem 23 października 2014 roku kamienicą na rogu ul. Chopina i ul. Sokolskiej wstrząsnął wybuch. Rozpoczęła się trwająca kilkanaście godzin akcja ratunkowa. Niestety, jej finał był tragiczny. W gruzach strażacy odnaleźli ciała trzech osób: Dariusza, Brygidy i 2-letniego Remigiusza. Od początku służby podejrzewały, że doszło do wybuchu gazu, jednak w internecie szybko zaczęła krążyć teoria spiskowa. Mówiła o tym, że to nie był wypadek, a morderstwo na zlecenie. Zlecającym miała być tzw. mafia węglowa, której miało nie podobać się, że Dariusz Kmiecik drąży tematy związane z nieprawidłowościami w górnictwie. Minęło 10 lat, a ta teoria wciąż jest powtarzana. A jak było naprawdę?
Pan P. rozkręca instalację
Kmiecikowie mieszkali na trzecim piętrze kamienicy, w której znajdowały się też mieszkania komunalne. W jednym z nich, pod nimi, mieszkał pan P. wraz z matką. 23 października mężczyzna miał zostać eksmitowany do noclegowni. Jego matka kilka dni wcześniej trafiła do domu pomocy społecznej. Jej stan zdrowia był zły. Rodzina P. miała w Komunalnym Zakładzie Gospodarki Mieszkaniowej około 60 tys. zł. zadłużenia. Stąd planowana eksmisja, do której jednak nie doszło. Pan P. postanowił bowiem, że jeśli gdziekolwiek się wybierze, to w zaświaty.
To właśnie w zajmowanym przez niego mieszkaniu tuż przed godz. 5 rano w czwartek 23 października doszło do wybuchu gazu. On sam przeżył. Z płonącego budynku wynieśli go sąsiedzi i strażacy. Mieszkający dokładnie nad nim Dariusz, Brygida i Remigiusz nie mieli szans. Zostali znalezieni przysypani gruzem kilkanaście godzin później. Biegli napiszą potem w protokole z sekcji zwłok, że „dorośli zginęli z powodu gwałtownego uduszenia w następstwie unieruchomienia tułowia – klatki piersiowej – najpewniej w wyniku przysypania czy przygniecenia prowadzącego do braku możliwości wykonania ruchów oddechowych. Dodatkowo czynnikiem niekorzystnym przyspieszającym śmierć kobiety mogło być krwawienie zewnętrzne z rozległej rany głowy. W przypadku chłopca przyczyną nagłego zgonu stały się doznane obrażenia ciała, a ostatecznie gwałtowne uduszenie.”
Niedługo po tragedii dotarłem do raportu straży pożarnej, z którego jednoznacznie wynikało, że kamienica wyleciała w powietrze z powodu wybuchu gazu. Doszło do niego w wyniku celowego działania. W mieszkaniu pana P. była rozkręcona instalacja gazowa. W dwóch miejscach. W kuchni, przy kuchence gazowej i w łazience, pod piecykiem ogrzewającym wodę. Dodatkowo, zawór gazu przy tym ostatnim był otwarty. Najbardziej prawdopodobna hipoteza zakłada, że planował samobójstwo. Druga, że jednocześnie chciał wysadzić kamienicę i zabić nie tylko siebie. Podczas akcji ratowniczej do przedstawicieli służb podchodzili mieszkańcy i mówili, że P. się odgrażał.
Gazu być nie powinno
Z ustaleń śledczych wynikało, że P. rozkręcił instalację, zostawił otwarty zawór, a kiedy mieszkanie wypełniło się gazem, doszło do eksplozji. Potem wydobywający się gaz doprowadził do pożaru, który zniszczył dach i część kamienicy. Sprawca wybuchu w ciężkim stanie trafił do Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich. Miał poparzone ponad 60% powierzchni ciała, w tym drogi oddechowe. Świadczy to o tym, że musiał być bardzo blisko źródła wybuchu i ognia. Kontakt z nim był utrudniony. Jego stan nie pozwalał na przesłuchanie go przez prokuratura. Kilkanaście dni później zmarł.
Jak ustaliłem, w mieszkaniu rodziny P. w ogóle nie powinno być gazu, bo został on odcięty w 2011 roku. Protokół zdjęcia licznika podpisała matka pana P. Ze zdjęć zrobionych niedługo po katastrofie wynika jednak, że w dniu wybuchu licznik w mieszkaniu był. Tyle, że pozbawiony liczydła. Oznacza to, że gaz przez niego przepływał, ale nie wiadomo w jakich ilościach. Nikt więc za niego nie płacić. Prawdopodobnie P. zdobył skądś licznik, przerobił go i nielegalnie zamontował.
To nigdy nie powinno się wydarzyć
Co może najbardziej bulwersować, to, że rodzina P. nigdy nie powinna mieszkać w kamienicy przy ul. Chopina. Tak wynika z dokumentów KZGM. Skąd więc przyszły sprawca katastrofy wziął się w feralnym mieszkaniu? W 2005 roku, za zgodą Urzędu Miasta w Katowicach, miało dojść do potrójnej zamiany mieszkań. Pani Małgorzata P, która z synem mieszkała przy ul. Dąbrowskiego, miała się przenieść do Dąbrowy Górniczej, do lokalu pana Grzegorza F. Z kolei on miał zamieszkać przy Chopina, zaraz po tym jak przebywający tam pan Ryszard Sz. przeprowadzi się na Dąbrowskiego. Wszystko to bardzo skomplikowane i zagmatwane. Jak się jednak okazało, pan F. (ten z Dąbrowy Górniczej) nigdy na Chopina nie zamieszkał. Zameldował tam za to panią P. i jej syna i nielegalnie udostępnił im mieszkanie. “Prawowity” lokator nie płacił czynszu i w końcu sprawa wyszła na jaw. KZGM wypowiedział mu umowę najmu, a sąd w styczniu 2009 rok zasądził eksmisję. Tyle, że pana F. nie było jak eksmitować, bo fizycznie w kamienicy przy Chopina go nie było. Wizja lokalna, przeprowadzona niespełna rok później, wykazała, że mieszkanie zajmują pani Małgorzata P. i jej syn. KZGM zaczął im naliczać odszkodowanie za bezumowne zajmowanie lokalu. Potem sprawa trafiła do sądu. Eksmisja miała w końcu dojść do skutku. Nie doszła, bo P. wysadził kamienicę.
Prokuratura umarza sprawę
Wszystkie moje ustalenia potwierdzi później prokuratorskie śledztwo. Śledczy nie mieli wątpliwości jak doszło do tragedii. – Jak ustalono mężczyzna ten (pan. P. – przyp. red.) w sposób celowy rozkręcił elementy instalacji gazowej w łazience swojego mieszkania, które znajdowało się na drugim piętrze kamienicy. Na skutek tego doszło do wybuchu gazu, pożaru i zawalenia się części kamienicy. Dowody wskazują
, iż działanie tego mężczyzny było nakierowane na doprowadzenie do eksplozji. Mężczyzna ten zmarł nie złożywszy wyjaśnień czy zeznań. Jego stan zdrowia nie pozwalał na przeprowadzenie z nim jakichkolwiek czynności – informowała w kwietniu 2017 roku Marta Zawada-Dybek, ówczesna rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej w Katowicach.
Dodała, że prokurator wyczerpał w śledztwie wszystkie możliwości dowodowe. Przesłuchał w charakterze świadków wszystkie osoby, które miały wiedzę na temat wypadku: pokrzywdzonych, rzeczoznawców, administratorów i właścicieli budynku, osoby które przeprowadzały kontrolę techniczne budynku, osoby uczestniczące w akcji ratowniczo-gaśniczej. – Sprawdzano dane atmosferyczne i sejsmologiczne – wykluczając by miały one jakikolwiek wpływ na katastrofę. Uzyskano opinie biegłych lekarzy medycyny sądowej, opinie biegłych z zakresu daktyloskopii, biologii i mechanoskopii – którzy poddali badaniom zabezpieczone podczas oględzin fragmenty rur. Uzyskano opinię Instytutu Nafty i Gazu w Krakowie dla zbadania zabezpieczonych rur stanowiącej fragmenty zabezpieczonej instalacji gazowej. Uzyskano opinie z zakresu chemii , budownictwa, instalacji sanitarnych , instalacji i urządzeń gazowych dotyczące oceny stanu technicznego budynku stanu i jego instalacji. Uzyskano wreszcie kompleksowa opinię z zakresu pożarnictwa Szkoły Głównej Służby Pożarnictwa w Warszawie, która w sposób kompleksowy odniosła się do przyczyny, przebiegu i skutków zdarzenia – wyliczałą Zawada-Dybek.
Status osoby pokrzywdzonej przyznano w tym postępowaniu 67 osobom fizycznym i innym podmiotom. Wśród pokrzywdzonych była rodzina osób zmarłych w wyniku katastrofy, lokatorzy i właściciele kamienicy, właściciele pobliskich kamienic i samochodów stojących w pobliżu kamienicy, którzy również na skutek wybuchu ponieśli straty materialne.
Po przeprowadzeniu tych wszystkich czynności, wiosną 2017 roku Prokuratura Okręgowa w Katowicach umorzyła śledztwo. Sprawca wybuchu już bowiem nie żył.
To nie był zamach
Podsumowując całą tę tragiczną historię, trzeba jednoznacznie stwierdzić, że za śmierć Dariusza, Brygidy i Remigiusza odpowiada jeden człowiek. Człowiek, który nigdy nie powinien pod nimi mieszkać, i który nie powinien mieć w mieszkaniu gazu. Człowiek, który miał tego feralnego dnia zostać eksmitowany. Postanowił jednak się zabić. Przy okazji, zabił niewinnych ludzi. Ale to nie był żaden zamach. Rodziny dziennikarzy nie zabiła mafia węglowa. Zabił ich sąsiad, który nie chciał już dłużej żyć.
Grzegorz Żądło
Po Jolancie Brzeskiej nie ma się co dziwić, że ludzie wierzą w różne teorie. I jak skończył policjant negujący lansowaną teorię o samospaleniu. Dorwał go tak zwany seryjny samobójca. Warszawa dwudziesty pierwszy wiek. Umorzenie przez “prokuraturę” przedwczoraj.
Ogólnie, to wiadomo, że Pan Żądło jest jedynym w pełni obiektywnym dziennikarzem katowickim. A już szczególnie jesli chodzi o miejski klub jakim jest GKS Katowice. Tam to po prostu obiektywizm wali aż po oczach! Panie Boże Dziennikarzy ześlij nam na ten lez padół więcej takich wybitnych i absolutnie obiektywnych jednostek!
Człowiek doprowadzony do ostateczności wybrał śmierć swoją i innych. Po drodze typowa nieudolność i ignorancja ludzka na wielu stanowiskach – zapewne nikt nie poniósł konsekwencji. Taka sytuacja nie powinna się zdarzyć w cywilizowanym kraju.
Doprowadzony do ostateczności? Przez kogo? Chyba przez samego siebie. Okazało się, że nie będzie mógł już dłużej pasożytować na innych…
Każdy ma inną granicę. Kto dopuścił do takiego pasożytowania? Ile ono trwało? Taki przypadek powinien być rozwiązany góra w miesiąc.
W cywilizowanych krajach się nie zdarza bo ludzie normalnie wynajmują mieszkania, w lepszej lub gorszej dzielnicy, większe czy mniejsze, w zależności od tego na co ich stać. Nie ma czegoś takiego jak “komunalne”.
nie rozumiem. Odkręca gaz, dobrze wie że wysadzi ludzi, zabija ich…. I to nie jest zamach?? morderstwo?? terroryzmu??? To co jeszcze musi spełnić być z bliskiego Wschodu? mówić w innym języku?
To jest morderstwo z premedytacją. jak terrorysta z bomba w tłumie.