Przez przypadek podpalił mieszkanie komunalne. Od tej pory błąka się po okolicy. Jedzenie dostaje od ludzi albo znajduje w śmietnikach. Czasami komuś pomoże i zarobi parę złotych. Sam pomocy nie chce. Mówi, że to co ma, mu wystarczy. A ma niewiele. Wszystko mieści się na kilku metrach kwadratowych trawnika przy pozostałościach placu zabaw na osiedlu w centrum Katowic.
Mieszkanie jak magazyn
Kiedy pytam czy to jego rzeczy, jest trochę przestraszony i od razu zapewnia, że zaraz to posprząta. Chociaż większość ludzi z sąsiedztwa go kojarzy, nie jest łatwo go spotkać. Tymczasowo jego domem jest niewielki skwer na osiedlu w centrum Katowic. Ta tymczasowość trwa już od trzech lat. Właśnie wtedy pan Andrzej zaprószył ogień w wynajmowanym od miasta mieszkaniu przy ul. Mikołowskiej 46. Ogień rozprzestrzenił się szybko, bo mieszkanie było wypełnione po brzegi zgromadzonymi przez pana Andrzeja rzeczami. Spaliła się kuchnia, łazienka, przedpokój. Zajęły się też stropy, przez co musieli wynieść się sąsiedzi z góry. – Pijany wtedy nie byłem. To przez głupią świeczkę. Odcięli mi prąd, a po ciemku zanim poleciałem po wodę, to już było za późno – tłumaczy. On sam wylądował w szpitalu z powodu zatrucia czadem. W prokuraturze nadal toczy się dochodzenie w tej sprawie, bo oskarżony nie ma stałego adresu zamieszkania. Tak naprawdę nie ma żadnego adresu, bo od tamtej pory pomieszkuje w różnych miejscach. Najpierw było to podwórko kamienicy, w której mieszkał do czasu pożaru. Stamtąd musiał się jednak wynieść, bo skarżyli się sąsiedzi. Problemem były rzeczy, które zbierał w zaskakująco szybkim tempie oraz nieprzyjemny zapach. Głównie psującego się jedzenia. Podobno dostawał je od ludzi, ale było tego za dużo, jak na jego skromne potrzeby. Pomagali nie tylko zwykli ludzie. Włączył się również KZGM, który jest właścicielem części budynku przy ulicy Mikołowskiej 46. Na biurku Anny Adamskiej-Dumańskiej, kierownika oddziału eksploatacji budynków, leży gruba teczka, a w niej dokumenty szczegółowo opisujące sprawę Andrzeja Czupryny. – Staraliśmy się mu pomóc wiele razy. Kazaliśmy mu złożyć wniosek o mieszkanie i zgłosiliśmy wszystko do MOPS-u – mówi.
“On nie chce pomocy”
Na prośbę KZGM, pracownik socjalny i psycholog odbyli z panem Andrzejem rozmowę. Stwierdzili, że „jest zdrowy, sprawny fizycznie”. Mniej więcej w tym samym czasie starał się o zasiłek dla osób bezdomnych. W ośrodku był już komplet dokumentów i miał tylko się tam pojawić. – Miałem iść, ale lato było. No i zapomniałem – wspomina pan Andrzej. Wydaje się, że od początku nie był pewien czy jest zainteresowany pomocą. – Za każdym razem jak go spotykałam, to pytałam jak sobie radzi i prosiłam, żeby do nas przyszedł. On nie chce pomocy. To jest jego sposób na życie – z przejęciem mówi Adamska-Dumańska.
Do MOPS-u pan Andrzej za bardzo iść nie chciał. Wędrował za to po okolicy. Przeniósł się na drugą stronę ulicy Mikołowskiej. Na teren Spółdzielni Mieszkaniowej Górnik. Mieszkał na strychach, w piwnicach i zsypach. Nigdzie długo miejsca nie zagrzał, bo mieszkańcom nie podobał się taki sąsiad. Spółdzielnia reagowała na skargi i przepędzała go, a on konsekwentnie znajdował kolejne miejsce do życia. – Wchodził do budynków. Mył się tam w jakiejś misce. Chyba pali papierosy, na to też narzekali lokatorzy. Ktoś słyszał, że zamierza załatwić sobie nawet jakiś sprzęt do gotowania. Ludzie się bali, że ich wysadzi – opowiada Marianna Cieślik, kierownik administracji w SM Górnik. On sam wydaje jej się osobą chorą, ale również inteligentnym mężczyzną wymagającym pomocy. Jego los nie jest jej obojętny. – Teraz jest ciepło, ale boję się pomyśleć co będzie zimą. Trzeba temu człowiekowi jakoś pomóc – mówi Cieślik. Innego zdania jest Anna Adamska- Dumańska. – Ja nie uważam, że to jest człowiek niezaradny – komentuje. Odkąd przeniósł się na plac przy ulicy Lisieckiego, sprawa ucichła. Tak jakby mieszkańcy to zaakceptowali.
Kto to jest zbieracz?
Mieszka teraz na małym zieleńcu z ławkami, poprzecinanym chodnikami. Między drzewami znajduje się plac zabaw, a w zasadzie dwie kolorowe drabinki. Na nich wiszą ubrania. Pod żywopłotem coś w stylu łóżka, czyli parę kartonów, karimata i poduszki. Wokół porozrzucane są różne rzeczy. Jakieś naczynia, kartony z odzieżą, wiaderko i trochę żelastwa. To zdobycze pana Andrzeja. Kiedy pytam o niego przypadkowe osoby, reagują różnie. – Bardzo dobrze, że ktoś się w końcu zajmie tą sprawą, bo to jest poniżej poziomu – mówi jedna z pań z bloku obok. I dodaje, że choć pana Andrzeja nigdy bardzo pijanego nie widziała, to według niej jest po prostu niezaradny. Znają go w sklepie spożywczym za rogiem. Tam pomaga w rozładowaniu towaru, wynosi śmieci. Codziennie rano przychodzi też zalać sobie kawę. Podobnie w pobliskiej piekarni. – Osobiście bardzo go lubię. Ludzie nie skarżą się na to, że gdzieś tam sobie śpi, ale na to, że on zbiera. Nie złoto, tylko graty. Wie pan kto to jest zbieracz? – pyta retorycznie ekspedientka. Twierdzi, że pan Andrzej pieniądze ma, a jak trzeba, to potrafi na siebie zarobić. Ciągle też dużo dostaje od ludzi, choć nie wszyscy są mili. – Ludzie są różni. Jedni mi tam podrzucają jedzenie albo coś do czytania, a inni kradną – mówi i pokazuje skrytkę za krzakiem, gdzie trzyma te cenniejsze rzeczy. Zima? Nie robi na nim wrażenia. – Pojadę na Syberię. Tam jest zima. A tu? Co to za zima? Strachy na lachy. Jak na skończone w tym roku 67 lat, trzyma się dobrze. Dwa lata temu potwierdził to MOPS.
Daleko od Syberii
Być może Syberia będzie musiała poczekać, bo najpierw pan Andrzej ma się ponownie zjawić w katowickim MOPS-ie. Ma szansę na zasiłek i emeryturę. Ta ostatnia mu się należy, bo przez lata pracował zawodowo. Między innymi w fabryce żarówek na ul. 1 Maja. Musi jednak na umówione spotkanie pójść. Tylko tyle i aż tyle.
Być może sprawy będą się miały jeszcze lepiej. Pan Andrzej opowiada, że znalazł mieszkanie. – Mam dostać fajne miejsce. Tylko muszę węgiel nosić na drugie piętro i drzewo rąbać i mam fajne spanie.
Na pewno fajniejsze niż bambetle przy żywopłocie. Żeby tylko po raz kolejny w panu Andrzeju nie odezwała się natura zbieracza.
Widziałam go wczoraj w silesi- drzemał na ławce. Szkoda człowieka, wyglądał dosyć porządnie ale odrazu poznałam ze jest bezdomny
znam go to w porządku gość jest trochę chory