Dokładnie dziś kończy się pierwszy rok działalności Marcina Krupy na stanowisku prezydenta Katowic. Czy następca Piotra Uszoka dobrze wykorzystał ten czas? Co w jego prezydenturze zasługuje na uznanie, a co trzeba zganić? Jakie błędy popełnił i co powinien poprawić? Wreszcie, na czym powinien się skupić w kolejnych trzech latach swojej kadencji?
W listopadzie 2014 roku Marcin Krupa dostał duży mandat zaufania od mieszkańców Katowic. Wygrał wprawdzie dopiero w drugiej turze wyborów, ale pokonał Andrzeja Sośnierza bardzo wyraźnie. Kilka godzin po wyborczym sukcesie nowy prezydent opowiadał o swoich priorytetach. Mówił m.in. o pomyśle powołania w urzędzie miasta wydziału transportu. To jedna z podstawowych zmian, jakie zaszły w budynku przy ul. Młyńskiej. Z perspektywy roku trzeba ją ocenić pozytywnie. W mieście potrzebna jest komórka, która zajmuje się wyłącznie sprawami komunikacji i transportu. Zwłaszcza w kontekście coraz większych oczekiwań rowerzystów czy budowy tramwaju do Kostuchny. Podjętą w styczniu decyzją o tej inwestycji, Marcin Krupa zaskoczył nie tylko dziennikarzy. W kampanii wyborczej prezentował bowiem inny pomysł, czyli budowę naziemnej kolejki. Na razie trudno jest jednoznacznie ocenić czy nowa linia tramwajowa z Brynowa do Kostuchny to dobry pomysł. Dziwne, że prezydent nie zaczekał na zakończenie prac nad tzw. studium transportowym dla Katowic (jeszcze się tworzy), które ma dać odpowiedzieć co, gdzie i jak w miejskim transporcie poprawić. Decyzja więc odważna, ale ryzykowna. Podobnie zresztą jak wprowadzenie strefy tempo 30 w ścisłym centrum miasta. To krok w dobrą stronę, ale teraz muszą pójść za nim kolejne. Same znaki nie wystarczą. Potrzebna jest jeszcze infrastruktura rowerowa i być może likwidacja niektórych sygnalizacji świetlnych.
Ryzyka nowy prezydent nie podjął za to niemal w ogóle w sprawach kadrowych. Owszem, wspólnie z Piotrem Uszokiem ustalili, że konieczne jest odmłodzenie ścisłego kierownictwa urzędu, ale to zdecydowanie za mało. Bogumił Sobula i Marzena Szuba, którzy zostali wiceprezydentami, od wielu lat byli pracownikami urzędu miasta. Zwłaszcza pracę tego pierwszego na nowym stanowisku można ocenić pozytywnie. Bierze na siebie rozwiązywanie kryzysowych sytuacji i nie tylko dzięki poważnej posturze, jest w tym skuteczny. Nowy w tym gronie był w zasadzie tylko Krzysztof Mikuła, który odpowiadał za kampanię wyborczą Marcina Krupy. Tyle, że jego już nie ma. Odszedł z urzędu. W jego miejsce prezydent powołał Waldemara Bojaruna, najwierniejszego współpracownika Piotra Uszoka. Krupa nie chciał ryzykować i wpuścić do swojego najbliższego otoczenia kogoś “obcego”. Szkoda, bo może osoba spoza urzędu wniosłaby nowe spojrzenie na sprawy miasta. Waldemarowi Bojarunowi nie można odmówić pracowitości, ale zawodowo “wychował się” w erze Piotra Uszoka, kiedy np. obowiązywała zasada: jak nie pytają, to sami nic nie mówimy.
To mój kolejny zarzut do nowego prezydenta. Pod względem komunikacji z otoczeniem i promocji inne miasta w regionie odjechały Katowicom o lata świetlne. Biura prasowe choćby Rudy Śląskiej, Rybnika czy Sosnowca informują dziennikarzy (a pośrednio poprzez nich mieszkańców) na bieżąco o wszystkich ciekawych inicjatywach w tych miastach. Nie czekają na pytania, ale same je inspirują. W Katowicach jest zupełnie inaczej. Ludzie, którzy odpowiadają za działanie biura prasowego, najwyraźniej nie rozumieją, że czasy się zmieniły. Miasta ze sobą rywalizują i jeśli jedno czy drugie częściej jest obecne w mediach (zwłaszcza w pozytywnym kontekście), to jest lepiej postrzegane. Co za tym idzie, ma większe szanse na przyciągnięcie nowych mieszkańców i inwestorów.
Temu służy też promocja, która w Katowicach leży na łopatkach. Dobrze, że miasto nie wydaje już milionów na bezproduktywne kampanie billboardowe, które informowały np. że mamy wielkie wydarzenia. Ale nadal w urzędzie obowiązują schematy, które nie pomagają w promocji miasta. Pierwszy z brzegu przykład. Jarmarki na nowym Rynku. O ile jeszcze ten świąteczny jest jak najbardziej na miejscu, o tyle kilka innych było zupełnie zbędnych. Zwłaszcza, że drewniane budki nie dodają temu miejscu splendoru. Były dobre na ul. Staromiejską, kiedy stały wśród kamienic. Na dużym otwartym placu wyglądają biednie.
Przykłady błędów popełnianych przez ludzi odpowiedzialnych na promocję można mnożyć. Ot choćby wrzucanie informacji na stronę internetową urzędu lub Facebooka. Pomijam brak atrakcyjnych zdjęć do wpisów (choć z tego co wiem, dwie osoby w wydziale promocji zajmują się m.in. robieniem zdjęć), ale większy problem to całkowity brak informacji. Jak np. przy ostatniej edycji Lokalu na kulturę, której przez kilka dni po jej ogłoszeniu próżno było szukać w kanałach informacyjnych urzędu. To tylko kilka przykładów, które pokazują jednak, że promocję Katowic trzeba gruntownie zmienić.
Zmiany przydałyby się też w podejściu do Instytucji Kultury Katowice-Miasto Ogrodów. Obecnie to jedna z najbardziej faworyzowanych przez prezydenta jednostek. Zupełnie niezrozumiałe jest dla mnie (zresztą nie tylko dla mnie) uleganie kolejnym podszeptom dyrektora IKKMO Piotra Zaczkowskiego, który a to chce zrobić Katowice Europejską Stolicą Kultury (choć trzeba uczciwie przyznać, że kilka lat temu nie działał sam), potem Europejską Stolicą Młodzieży, a teraz kreatywnym miastem UNESCO w dziedzinie muzyki. To dążenie do bycia “miastem czegoś” jest nie tylko irytujące, ale generuje konkretne, niemałe koszty. Co więcej, nawet radni nie wiedzą często o co chodzi w kulturze, bo prezydent nie konsultuje z nimi swoich decyzji w tej sprawie. Wystarczy mu opinia dyrektora Zaczkowskiego. Co ciekawe, szef IKKMO okłamał niedawno publicznie radnych podczas sesji, a mimo to jego notowania wciąż są wysokie. Jest głównym i właściwie jedynym kandydatem do objęcia funkcji dyrektora instytucji, która powstanie z połączenia IKKMO i CKK im. Krystyny Bochenek. Prezydent nie musi nawet ogłaszać konkursu na to stanowisko, choć jeśli tego nie zrobi, tylko potwierdzi krążące “po mieście” opinie, że IKKMO, a właściwie jej szef, są traktowani znacznie lepiej niż wszystkie inne miejskie jednostki i instytucje.
Czas też skończyć w Katowicach z wydawaniem milionów złotych na jednorazowe wydarzenia sportowe, takie jak ME w piłce ręcznej mężczyzn (w styczniu 2016) czy MŚ w hokeju (w kwietniu 2016). Łącznie z budżetu miasta na te dwie imprezy pójdzie ponad 8 mln zł. Dużo. Ale jeszcze większy zarzut mam do prezydenta o dalsze wyrzucanie pieniędzy w błoto, czyli finansowanie GKS-u Katowice. W 2015 roku miasto przeznaczyło na ten cel prawie 13 mln zł! To droga donikąd. Do czego prowadzi finansowanie klubu sportowego z publicznych pieniędzy pokazuje przykład Zabrza. Wydanych kilkadziesiąt milionów złotych w krótkim czasie, do tego 300 mln zł (albo i więcej) na budowę stadionu, a efektów sportowych i wizerunkowych brak. Brak też pieniędzy na potrzebne w mieście inwestycje. Tego Katowice powinny za wszelką ceną uniknąć.
Nie da się za to uniknąć rozwiązania problemów mieszkaniowych, a ta sprawa w pierwszym roku rządów Marcina Krupy nie była wcale priorytetem. Wystarczy przypomnieć odebranie miliona złotych KZGM-owi i przeznaczenie ich na termomodernizację jednego z budynków AWF-u. Wprawdzie w urzędzie powstał już “program mieszkaniowy” (wkrótce o nim osobny tekst), ale to na razie w większości pomysły i trudno powiedzieć czy i kiedy przyniosą konkretne rezultaty.
Konkretów nie brakuje za to w sprawie budowy trzech miejskich basenów. Prezydentowi należy się duży plus za decyzję o rezygnacji z pomysłu postawienia w mieście aquaparku. Ale tu plusy się kończą. Zwłaszcza w kontekście decyzji żeby kupić gotowy projekt dla wszystkich trzech pływalni. Jakby nikt w mieście nie wziął pod uwagę, że każda dzielnica (Brynów, Szopienice-Burowiec, Ligota) ma inną specyfikę i architekturę. Trzeba mieć tylko nadzieję, że wybrany projekt nie będzie architektonicznym potworkiem.
Skoro już o architekturze mowa, to prezydentowi brakuje konsekwencji w sprawie przebudowy Rynku. Zareagował na nieliczne głosy (głównie w internecie) odnośnie budowy ogrodów wertykalnych i postanowił, że poza jedną ścianą, kolejnych już nie będzie. Zrezygnował też z planowanej od dawna siłowni. Kiedy jednak pojawiła się krytyka wiat przystankowych, reakcji nie było. Albo więc prezydent ma zaufanie do architektów, którym miasto zapłaciło za projekt, albo nie ma.
Sporo kontrowersji wzbudziły też dwie inne decyzje. Zarówno tę o niepozwoleniu na wystawienie letnich ogródków w części ul. Mariackiej, jak i o nieprzeznaczaniu dla Rad Jednostek Pomocniczych po 150 tys. zł, prezydent wziął na siebie. W przypadku knajpianych ogródków zabrakło jakiejkolwiek dyskusji. Abstrahując od tego czy teren przed kościołem to odpowiednie miejsce do sprzedaży piwa czy wódki, warto było chociaż usiąść i porozmawiać. Rozmowy nie było też w przypadku pieniędzy dla RJP. Prezydent uzasadniał swoją decyzję dwukrotnym zwiększeniem kwoty przeznaczonej na zadania z budżetu obywatelskiego (do 20 mln zł). Dużo racji w tym było, zwłaszcza że w niektórych RJP pieniądze wydawane były zupełnie nieodpowiedzialnie.
O tym, że można działać inaczej, Marcin Krupa przekonał w przypadku baru Galop. Pierwotnie miasto chciało obiekt byłych wyścigów konnych wyburzyć, a docelowo zbudować tam drogę. Pojawiła się jednak firma, która miała pomysł na zagospodarowanie zniszczonej nieruchomości. Efekt? Latem Galop stał się jednym z najmodniejszych klubów Katowic, a na koncerty przychodziły setki ludzi.
Również pozytywnie trzeba ocenić zmiany w programie Lokal na kulturę. Pomijając kwestie promocji (o tym wyżej), to inicjatywa coraz szerzej wchodzi w miasto. Zwłaszcza dzięki udostępnieniu pomieszczeń w atrakcyjnych lokalizacjach. Dopracowania wymaga jeszcze procedura oceny składanych wniosków, ale kierunki zmian są dobre.
Było kilka pozytywów, to na koniec trzy problemy, których Marcin Krupa przez rok rozwiązać nie potrafił. Pierwsza to kompletny brak dbałości o estetykę w mieście. Poczynając od metalowych mis z kapustkami lub kwiatami stojącymi np. przy wejściu do urzędu przy ul. Młyńskiej, a na obskurnych zardzewiałych barierkach przy drogach kończąc. Nikomu w mieście nie przeszkadza (a przynajmniej nikt z tym nic nie robi) pokruszona na chodnikach kostka, skrzywiony znak drogowy, stojący przy drodze spalony wrak samochodu (tak, wiem że to teren prywatny), zniszczony trawnik, oklejone ulotkami przystanki (tak, wiem, że to w największym stopniu wina samych mieszkańców) czy brudne granitowe płyty na głównych deptakach. Mógłbym tak wymieniać długo. Estetyka miasta to sprawa, którą prezydent powinien wziąć sobie do serca.
Podobnie zresztą jak problem parkowania. Od czasu, kiedy wydział ruchu drogowego straży miejskiej rozwiązał się właściwie sam (prawie wszyscy jego pracownicy zostali oskarżeni o branie łapówek), w Katowicach panuje zupełna swoboda w parkowaniu. Rozumiana oczywiście jako łamanie przepisów i wszelkich zasad. Chodnik, ścieżka rowerowa, reprezentacyjny plac czy skwer albo trawnik. Każde miejsce jest dobre, żeby postawić na nim samochód. Straż rzadko reaguje. Raz, że nie ma kim, dwa, że prezydent wyznaczył jej inne priorytety. Ma dbać o czystość i porządek w mieście. Tyle, że niekoniecznie o ten na drogach. Czas to zmienić, bo za chwilę kierowcy (głównie z innych miast) zupełnie rozjeżdżą Katowice.
No i wreszcie temat bliski wszystkim, czyli zieleń. Wiem, że osobiście Marcin Krupa jest zwolennikiem jak największej jej ilości w przestrzeni miejskiej, ale nie do końca przekłada się to na konkretne działania. Wystarczy np. opinia dyrektora MZUiM, że jakieś drzewo albo nawet bluszcz mogłyby zniszczyć podziemną instalację i sprawy nie ma. Albo jest, tyle że w doniczkach. Z kolei sadzone w niektórych miejscach drzewa to “witki”, które jeśli urosną, to za kilkadziesiąt lat. Wiem, że urządzenie takiej zieleni jak np. przy NOSPR kosztuje, ale warto, przynajmniej w niektórych miejscach, zainwestować.
Rok to zbyt krótki czas, żeby odcisnąć wyraźne piętno w polityce miasta. Zwłaszcza, jeśli przejmuje się rządzenie po 16 latach podejmowania decyzji przez kogoś innego. Przez 12 miesięcy Marcin Krupa miał okazję poznać działanie poszczególnych wydziałów urzędu i wszystkich podlegających mu jednostek i zakładów. Pewnie już wie, że z niektórymi ludźmi dużego skoku do przodu nie wykona. A Katowicom kolejny taki skok jest naprawdę potrzebny.
Ciekawe czy zajmie się w końcu tym pseudo-dworcem autobusowym. WSTYD! Nie można spokojnie bo nie ma miejsca albo darmozjady w czapkach gonią żeby odwieźć lub odebrać kogoś z dworca !!!
Fajny wpis
Krupa to największy dyletant w 150 letniej historii Katowic. Pozostanie w pamięci jako nijaki urzędnik, odpustowy mówca i zwolennik tandetnych chwytów pod publikę.