Dariusz N., oskarżony o zabójstwo 19-letniego Dominika Koszowskiego, utrzymuje, że nie łamie zakazu opuszczania kraju, co zarzuca mu prokurator. Podczas dzisiejszej rozprawy w Sądzie Okręgowym w Katowicach przedstawił eksperyment, z którego ma wynikać, że można zarezerwować pokój w hotelu w dowolnym kraju na czyjeś dane. Dodatkowo N. przedstawił dokumenty, z których wynika, że zaczął pracować w firmie budowlanej.
Podczas kolejnej rozprawy w spawie zabójstwa Dominika Koszowskiego, miało zeznawać czworo świadków. Stawiło się tylko dwoje, 27-letnia kobieta, która feralnej nocy była w tym samym klubie co Dominik i jego ojciec, a także barman z klubu Salome.
Zeznania świadków nie wniosły wiele do sprawy. Kamila J. odpowiedziała, że do klubu Salome przyszła z koleżanką i dwiema innymi osobami. Kiedy znajoma wyszła, dosiadła się do stolika, przy którym byli jej koledzy. Byli tam też Dominik i jego ojciec. Kiedy lokal był zamykany, cała grupa wyszła w prawo, w stronę rynku. Po chwili doszło do bójki. – Było dość mocne zamieszanie w całej naszej grupie. Nie wiem z czego to wynikało. Chyba wszyscy się tam bili. Nie wiem o co. Jak się zakończyła bójka, to myślałam, że wszystko jest ok. aż do momentu, kiedy obok mnie upadł Dominik. Jak upadał, trzymał się za brzuch. Widziałam krew. Nie pamiętam czy coś mówił. Wszyscy nagle zaczęli mu pomagać – wspominała Kamila. J.
Z odczytanych zeznań, które złożyła na policji oraz w czasie wcześniejszych procesów wynikało, że w czasie, kiedy znajomi próbowali ratować Dominika, ktoś dał jej do ręki telefon komórkowy. Nie wiedziała do kogo należał. Zabrała go do domu, a potem przekazała policji. Na wiele pytań świadek odpowiadała, że pamięta, ale jeden szczegółów uaktywnił jej mocno w pamięci.
Chodzi o człowieka z bananem. Pamiętała, że jeden z bijących się mężczyzn miał w ręce właśnie banana. Od samego początku policja i prokuratura utrzymują, że to Dariusz N., którego monitoring na dworcu PKP zarejestrował właśnie z bananem w ręku i “wędkarskim” kapeluszem na głowie.
W sądzie zeznawał też dziś Dariusz P., który 8 lat temu pracował w Salome jako barman. Opowiedział krótko, że kiedy wybiła 5 rano, ostatni goście zostali wyproszeni z lokalu. Obsługa, w tym on, pozbierała butelki i szklanki ze stołów, pozamiatała lokal, pozmywała naczynia. W tym czasie nie działo się nic nadzwyczajnego. O tym, że przed Salome doszło do bójki z użyciem noża, świadek dowiedział się z mediów, kiedy obudził się po przepracowanej nocce.
Ciekawsze od zeznań świadków było dziś co innego. Przypomnijmy, że 22 maja prokurator złożył wniosek o ponowne zastosowanie wobec Dariusza N. środka zapobiegawczego w postaci tymczasowego aresztu. Z przedstawionych w sądzie policyjnych notatek wynikało, że Dariusz N. podróżował po Europie. Miał być legitymowany w Austrii, w bezpośrednim sąsiedztwie samochodu. Z kolei w Hiszpanii jego dane zostały dwukrotnie wykorzystane do rezerwacji hotelu. Już wtedy N. przekonywał, że nigdzie nie wyjeżdżał, a ktoś użył jego dowodu.
Podczas dzisiejszej rozprawy na swoją obronę przedstawił różne dokumenty. Przeprowadził też, jak to określił, eksperyment. A właściwie przeprowadziła go jego konkubina, Karina W. i Czech imieniem Łukasz, którego nazwiska N. nie podał.
Otóż, wspomniany Czech, w czasie, kiedy Dariusz N. był już w sądzie, miał zarezerwować i zapłacić za pokój w czeskim hotelu na dane N. Wykorzystał do tego dowód osobisty oskarżonego, jego prawo jazdy i kartę płatniczą. Na dowód N. przedstawił w sądzie potwierdzenie rezerwacji i jej opłacenie na kwotę 900 czeskich koron. Konkubina N. wniosła na salę rozpraw klucz z hotelu, który rano przywiózł jej Czech. To wszystko ma stanowić dowód na to, że mając dane z dokumentów dowolnej osoby, można na nią zarezerwować pokój za granicą.
– Eksperyment w sposób oczywisty dowodzi, że nawet wynajęcie pokoju hotelowego za granicą na dane konkretnej osoby przy użyciu dokumentu tożsamości, w żaden sposób nie dowodzi, że oskarżony złamał zakaz opuszczania kraju. W połączeniu z faktem, że oskarżony nie zakłóca prawidłowego przebiegu postępowania oraz pozostaje w pełnej dyspozycji Sądu Okręgowego, świadczy o tym, że wniosek prokuratora należy uznać za bezzasadny i niecelowy – argumentowała Katarzyna Hebda, adwokatka Dariusza N.
Dlaczego w ogóle ktokolwiek miałby mieć dowód osobisty oskarżonego o zabójstwo? Na to pytanie N. też miał odpowiedź. Stwierdził, że zastawił dowód pod pożyczkę pozabankową. Ma długi, ściga go komornik. Dodał, że nie chciał o tym wcześniej mówić w obecności mediów. Ani sąd, ani prokurator nie zapytali gdzie dokładnie i komu ten dowód zostawił.
Dariusz N. przekonywał, że nigdy nie rezerwował hotelu w Hiszpanii. Przeprowadził też wywód na temat konkretnego numeru telefonu, którego miał rzekomo używać na terenie Hiszpanii. Stwierdził, że takiego numeru nie ma, bo zadzwonił na niego i usłyszał taki komunikat. Poza tym skontaktował się ze swoją koleżanką, która pracuje w hotelu Oliwa w Hiszpanii, która podała mu adres strony, na której można znaleźć informację o numerach oferowanych przez wszystkich operatorów na terenie tego kraju. Wspomnianego numeru miało na niej nie być.
Ponadto N. bronił się, że w czasie, kiedy miał być legitymowany w Austrii i rezerwować hotel w Hiszpanii, raz był u mechanika na os. Tysiąclecia, a innym razem u dentysty i w pracy. Poinformował bowiem w sądzie, że w styczniu tego roku rozpoczął pracę w firmie budowlanej w Mysłowicach. Przyniósł do sądu umowę, z której wynikało jednak, że zatrudnienie podjął dopiero 1 kwietnia. Dowodem na to, że stało się to wcześniej miały być paski wypłat za luty i marzec. Problem w tym, że N. przyniósł do sądu paski zupełnie innej osoby. Tłumaczył, że pewnie w pośpiechu się pomylił. Przekonywał, że potwierdzeniem jego słów mogłyby być składki odprowadzane na ZUS, ale nie potrafi się zalogować do swojego profilu i wydrukować odpowiednich dokumentów.
Na pytanie sądu ile zarabia w nowej pracy, odpowiedział, że około 4 000 zł na rękę. Stwierdził, że wynagrodzenie pobiera w gotówce do ręki. Dlatego nie przedstawił w sądzie potwierdzenia przelewu wypłat.
Na najbliższą rozprawę 19 czerwca sąd wezwie prezesa firmy, w której zatrudniony jest N. Wezwany zostanie też Mirosław L. To pseudokibic GKS Katowice. Sąd odczytał dziś jego oświadczenie, w którym przekonuje, że Dariusz N. nie był z nim Austrii (w czasie, kiedy został wylegitymowany Dariusz N. lub osoba posługująca się jego dowodem). Zapewnia, że ostatni raz widział N. podczas odwiedzin w areszcie śledczym w Mysłowicach.
Oświadczenie L jest o tyle ciekawe, że Dariusz N. wielokrotnie zapewniał w sądzie, że zerwał kontakty ze swoimi byłymi kolegami z bojówki GKS-u. Zresztą, kiedy w sądzie zeznają kibole, N. prosi sąd o zgodę na opuszczenie sali.
Jak się teraz okazuje, jednak wszystkich kontaktów ze środowiskiem pseudokibiców oskarżony nie zerwał.
Sąd rozpozna wniosek prokuratury o ponowny tymczasowy areszt na kolejnej rozprawie, po przesłuchaniu Mirosława L. i prezesa firmy, w której zatrudniony został N.