Reklama

Siedział w więzieniu, mieszkał na dworcu. Dziś pisze wiersze w Katowicach

Aleksander Rozenfeld

Szymon Kosek
LUDZIE MIASTA Poeta, dziennikarz, przyjaciel Jana Pawła II, doradca Aleksandra Kwaśniewskiego. W Katowicach mieszka od 7 lat, ale woli trzymać się na uboczu. W piątek, w antykwariacie Sofa Literacka, spotkał się z czytelnikami w Katowicach. Opowiedział nam o swoim burzliwym życiu.

Już najwcześniejsze lata życia Aleksandra Rozenfelda naznaczone były tułaczką. W Tambowie, gdzie przychodzi na świat w 1941 roku spędza zaledwie 5 lat. – Za krótko, by zachować stamtąd jakieś szczególne wspomnienia – mówi. Po wojnie trafia z rodziną do Wrocławia.

Tam jego życie trochę się stabilizuje. Trochę, bo choć nie rusza się z Wrocławia przez 12 lat, ma problemy z nauką. –Chodziłem do kilku szkół, ale żadnej nie ukończyłem – wspomina. W wieku 15 lat po raz pierwszy spotyka się z poezją. Poznaje niewidomego poetę Andrzeja Bartyńskiego. Przez rok jest jego lektorem. W 1958 porzuca edukację. Przyczyną nie jest jednak lenistwo, a pracowitość. Dzięki temu, że uczy się w liceum pedagogicznym, może pracować jako nauczyciel. Chętnych do zawodu brakuje, więc nikt nie robi problemu z braku wyższego wykształcenia. Aleksander Rozenfeld zaczyna uczyć języka rosyjskiego, głównie po wsiach Dolnego i Górnego Śląska. To jego pierwsze spotkanie z tym regionem. Uczy między innymi w Bziu, które dziś jest dzielnicą Jastrzębia-Zdroju. Maturę zdaje dopiero w wieku 26 lat.

Przed maturą jest jednak jeszcze coś. Mało chwalebny, ale bardzo ważny epizod w jego życiu. –Miałem wtedy pewne problemy z rozróżnianiem własności – mówi. Aleksander Rozenfeld trafia przez nie na rok do więzienia. Dzięki dotychczasowemu doświadczeniu pracuje tam jako nauczyciel innych skazanych. Po jakimś czasie okazuje się, że więzienie to bardzo inspirujące miejsce. –W kryminale człowiek ma czas na pozbieranie myśli. Zacząłem od tłumaczeń z rosyjskiego, potem już sam pisałem – wspomina. Literatura pomaga mu w kontaktach z innymi więźniami. Zjednuje ich sobie opowiadając książki.

Potem literackie życie Aleksandra Rozenfelda nabiera tempa. W 1965 roku trafia do sanatorium we Fromborku, gdzie poznaje poetę Stanisława Połoma. Dzięki nowej znajomości, debiutuje poetycko na falach Radia Olsztyn. Potem można go usłyszeć w Gdańsku. Rok później trafia na łamy „Tygodnika Nadodrzańskieg0” (mieszkał wtedy pod Zieloną Górą) i „Życia Literackiego”. W 1967 roku zaczyna studia na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Nie zostaje tam jednak na długo. Wyjeżdża do Kielc, gdzie władza ludowa zamierza zbudować środowisko literackie. Dzięki przychylności poznańskich profesorów, szybko zalicza pierwszy rok. Kolejny zaczyna już w kieleckiej filii Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Krakowie. Rezygnuje ze studiów w marcu 1968 roku.

Fala antysemityzmu skłania jego rodziców i siostrę do wyjazdu do Izraela. On sam decyduje się zostać. Sytuacja jest ciężka – przez 11 miesięcy mieszka na wrocławskim dworcu. Towarzystwo ma zacne – poznaje tam coraz więcej pijącego Rafała Wojaczka. Po prawie roku jego położenie się poprawia. Na dworcu spotyka go przyjaciel ojca, dyrektor Przedsiębiorstwa Budowy Elektrowni we Wrocławiu. Zostaje pracownikiem fizycznym. Nadal żyje biednie, ale ma dach nad głową. Po pracy chodzi w przydzielonym waciaku i gumowcach do Klubu Związków Twórczych. Potem przez chwilę pracuje w Wydziale Kultury we wrocławskim magistracie. Rezygnuje, bo nie czuje się stworzony do biurokracji. Dostaje więc do prowadzenia dom kultury w jednej z dzielnic miasta.

Po dwóch latach znowu zaczyna studia – tym razem na KUL-u. Tu poznaje profesora Karola Wojtyłę, wtedy jeszcze kardynała. Jednak Aleksander Rozenfeld po raz kolejny przekonuje się, że edukacja nie jest dla niego i szybko rezygnuje z uczelni. Mimo to zostaje do 1981 roku, tworząc tamtejsze środowisko literackie. W międzyczasie znowu trafia na Śląsk. Jest współautorem scenariusza serialu „Ślad na ziemi”, mówiącego o Hucie Katowice. Wraz z ekipą pracującą nad serialem, mieszka przez jakiś czas w Hotelu Katowice. I cały czas pisze. Chwali się, że był jedynym Polakiem wydającym się na całej ulicy Wiślnej w Krakowie. – Mieściły się tam redakcje „Życia Literackiego” i „Tygodnika Powszechnego”. Stefan Kisielewski przekonywał mnie, że tak nie można, że trzeba się zdecydować. Dopiero po latach przyznał mi rację.

Stan wojenny zastał go w Żywcu. Chciał ściągnąć do siebie córkę z pierwszego małżeństwa, która przebywała wtedy z matką we Wrocławiu. Gdy po nią przyjechał, został zatrzymany. Dowiedział się, że to nakaz z Bielska-Białej – tamtejszy Urząd Bezpieczeństwa nie znał jego adresu. Postanowił się zabezpieczyć. Znajomy lekarz psychiatra-neurolog wydał zaświadczenie, że osadzenie Rozenfelda możliwe jest tylko w warunkach szpitalnych. 11 dni spędza w szpitalu psychiatrycznym w Andrychowie, potem dostaje przepustkę.

W marcu 1982 roku przychodzi do niego dwóch elegancko ubranych mężczyzn. –My jesteśmy ci inteligentni – przedstawiają się. Nawiązują do listu, który w grudniu 1981 roku Aleksander Rozenfeld wysyła do generała Kiszczaka. Pisze w nim, że jeżeli ktoś ma z nim rozmawiać, to niech to będzie ktoś inteligentny. Zarzucają mu, że jego wiersze czytają przez radio dywersyjne rozgłośnie. W odpowiedzi wyciąga plakat ze szkoły oficerskiej w Szczytnie. Na plakacie zaproszenie amatorskiego teatru szkoły na spektakl pt. „Klaskaniem mając obrzękłą prawicę” wg tekstów Miłosza, Iwaszkiewicza i Rozenfelda. Jeden z mężczyzn łapie się za głowę. –Ja w tym grałem…

Decyduje się na wyjazd, bo obawia się o bezpieczeństwo 6-miesięcznego syna i żony. Jedynym sposobem na to jest deklaracja, że zamieszka w Europie Zachodniej i będzie czekał na polecenia UB. W Wiedniu wsiada jednak w samolot do Izraela. Na miejscu stwierdza, że nie bardzo mu się podoba. Po czterech latach chce wracać. Pytany o powody zazwyczaj odpowiada, że było tam dla niego za dużo Żydów. Nam jednak zdradza jeszcze jeden powód. – Poeta musi mieszkać tam, gdzie jest jego język. A moim domem przez przypadek jest język polski. 

Z uwagi na utracone obywatelstwo powrót jest bardzo utrudniony. W 1986 roku dociera z synem do Watykanu, potem dołącza do niego żona z drugim, urodzonym już w Izraelu. Trafiają pod opiekę Jana Pawła II. Po 11 miesiącach udaje się załatwić wszystkie formalności. Rodzina wraca do Polski.

Mija 8 spokojnych lat, kiedy do Aleksandra Rozenfelda zgłasza się kancelaria nowo wybranego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Chcą, żeby doradzał w sprawach kulturalnych i społecznych. Na propozycję przystaje. Jest człowiekiem od trudnych spraw. W 1997 roku, przed wizytą Jana Pawła II wyprowadza katolików z kościoła Karmelitów w Przemyślu, nie mogących pogodzić się z wcześniejszym przekazaniem świątyni grekokatolikom. W Sejnach prowadził mediacje między skłóconymi Polakami i Litwinami. Przez cały ten czas mieszka w Złotowie, dojeżdżając stamtąd do pracy w Warszawie.

Dziś mieszka w Katowicach. Prowadzi spokojne życie, rzadko kiedy się ujawnia. Mówi, że tutaj jest osobą prywatną i że to jego świadomy wybór. Ze spokoju próbowali go wyrwać jedynie politycy PiS-u. Być może dlatego, że jako publicysta trzymał się zawsze prawej strony politycznego dyskursu. Kilka razy spotkał się z Jackiem Kurskim, z Jarosławem Sellinem, pojawiła się propozycja doradzania wicepremierowi Piotrowi Glińskiemu. Szybko jednak uznał, że nie chce wiązać się z „dobrą zmianą”. – Chciałem pomóc im poruszać się po kulturze, obszarze, którego nie znają. Oni jednak cały czas zachowują się jak słoń w składzie porcelany, więc postanowiłem dać sobie spokój – tłumaczy.

Wiersze Aleksandra Rozenfelda ukazywały się m.in. w zbiorkach pt. „Erotyki posłuszne”, „Wiersze na koniec wieku”, „Bzyk. Wiersze nie dla dzieci”, „Jestem” czy wydanym w październiku tomiku „Skazany na kolory”. Ten ostatni to wybór najlepszych wierszy z całego dorobku poety. Oprócz tego jest bohaterem wywiadu-rzeki „Rozenfeld w trybach historii”, przeprowadzonego przez Annę Jarmusiewicz.


Tagi:

Komentarze

  1. European 13 września, 2022 at 10:02 am - Reply

    Dziękujemy za ten artykuł – jest do niego odsyłacz w Wikipedii.

  2. Jerzy moryson 6 sierpnia, 2017 at 3:11 pm - Reply

    Jadąc Odrą z Warszawy do Wrocławia podszedł do nas stojących na korytarzu podchorąźych WSO Szczytno Pan i przedstawił się jako A. Rozenfeld który jedzie do córeczki we Wrocławiu po odwiezieniem córki do Lublina po pobycie w Zakopanym i napisaniu artykułu do Lubelskiej Kamery o podróży PKS-em. Był to rok bodajże 1976 zimą. Ciekawy rozmówca z tego Pana. Jasiu Stolarczyk mój kolega z Wroclawia też potwierdził że to rozmówca przy którym się nie nudzi. Nam podróż szybko zleciła z uwagi na opowiadania o Turuszowie Hucie Katowice i innych bodajże budowach PRL-u. Ale po 40 latach pamięc zamazuje pewne wówczas poruszane tematy. Ciekawy człowiek z Pana Aleksandra który nie wstydzi się swojego pochodzenia. I nie tylko za to mu chwała. Pozdrawiam życząc zdrowia JJM

Skomentuj Jerzy moryson Anuluj pisanie odpowiedzi

*
*