Reklama

Wyborcza beznadzieja

Grzegorz Żądło
Co cztery lata na każdego dorosłego Polaka spada przykry obowiązek. Spośród kilkuset kandydatów wybrać tego, do którego ma najmniej pretensji i uwag. Bo wybory w Polsce, niestety, od lat wyglądają tak samo.

Od kilku tygodni wielu moich znajomych (ja zresztą też) zadaje sobie to samo pytanie: na kogo głosować? Na PO już nie chcą, bo się zawiedli. Na PiS nie będą, bo się boją. Zjednoczona Lewica z Leszkiem Millerem to nie ich bajka. PSL kojarzy się z jedną wielką rodziną – pracowniczą. Poza tym raczej mieszkają w miastach niż na wsi. Kukiza mało kto traktuje poważnie, podobnie jak on nie traktuje poważnie potencjalnych wyborców, mówiąc, że jego jedynym celem jest zmiana konstytucji. Na głosowanie na KORWiN-a moi znajomi są już za starzy, choć z wieloma jego poglądami się zgadzają. Nie mam wśród przyjaciół takich osób, które chcą głosować na Partię Razem. Bo też mało kto chce się bawić w ekstremalną wersję Robin Hooda. Ja też nie chcę zabierać bogatym, żeby dać górnikom i związkowcom. Co wcale nie zmienia faktu, że ludziom z Razem należy się wielki szacunek za to, że potrafili się zorganizować. Zostaje Nowoczena Ryszarda Petru. Do niej też moi znajomi mają sporo uwag. Że lanserzy, Platforma-bis i w ogóle nic nowego, a tylko szyld inny. Są jeszcze Zjednoczeni dla Śląska, ale do idei autonomii też mi daleko.

Kogo więc wybrać? Sprawa byłaby znacznie łatwiejsza, gdyby zmienić sposób głosowania. Zamiast wybierać jedną osobę z listy, każdy skreślałby tych, którch w sejmie nie chce. I tak, drogą eliminacji negatywnej (czyli w zasadzie tak jak teraz), głos dostawaliby ci, którzy zostaliby po skreśleniu wszystkich pozostałych.

Zanim jednak doczekamy się zmiany systemu (czyli nigdy) albo lepszej klasy politycznej (może za kilkadziesiąt lat), kogoś wybrać trzeba. Albo chociaż pójść na wybory, żeby potem móc znowu ponarzekać.


Tagi:

Dodaj komentarz

*
*