Reklama

Wraki samochodów po pożarze w Piotrowicach. Jeden z nich wyleciał w powietrze

Łukasz Kądziołka
Warsztat na ul. Armii Krajowej działa od kilku lat. Jego właściciel, Jacek, jest pasjonatem starych samochodów i motocykli. Teraz zostały po nich tylko spalone karoserie. Świadkowie widzieli jak jeden samochód wyleciał w powietrze i wtedy zaczęło się palić. Mężczyznom udało się wyjść z płonącego budynku o własnych siłach.

Były 3 wybuchy. Jeden większy i dwa mniejsze. Ogień pojawił się zaraz po nich. Płomienie od razu miały około 2-3 metrów, a zanim przyjechała straż pożarna urosły do około 6 metrów. – Jak mówiła siostra Jacka, to oni się ze sobą żegnali w środku. Oni nawet nie wiedzieli gdzie są – mówi Michał, pracownik sąsiedniego warsztatu samochodowego. Pożar wybuchł około godziny 16 we wtorek. Strażacy pojawili się przy ul. Armii Krajowej 8 minut później i dość szybko ugasili pożar. W trakcie akcji z płonącego pożaru wyszły o własnych siłach dwie osoby. Byli to właściciel warsztatu Jacek i Szymon, jego współpracownik. Kiedy doszło do wybuchu, najprawdopodobniej spawali jeden z samochodów. – Znam tego kolegę, bo mamy podobne pasje. To jest pasjonat starych samochodów, klasycznych. Jest znany w Polsce w środowisku koneserów przede wszystkim Forda Capri oraz w środowisku motocyklowym – opowiada właściciel warsztatu przy. ul. Armii Krajowej. Mówi, że zaglądał do Jacka kiedy pracował nad jakimś ciekawym autem.

Zobacz zdjęcia:

Teraz w spalonym budynku warsztatu i na podwórku stoją wraki kilku samochodów oraz motocykli. Z jednego z nich niewiele zostało. To prawdopodobnie Ford Taurus, nad którym ostatnio pracował Jacek. Jak mówi jego sąsiad, Adrian, siła wybuchu wyrzuciła samochód w powietrze. W okolicy krążą plotki na temat pożaru. – Różne wersje teraz chodzą, że ktoś mu to podpalił. Tak gadają ludzie. Tu nic się nie stało, to był przykry wypadek. Pracowali, doszło do złamania BHP i tyle – mówi Adrian. Rodzina Jacka nie chce wypowiadać się na temat pożaru. – Właściciel jest w szpitalu, a ja nie udzielam żadnych informacji – mówi ojciec. Relację świadków potwierdzają przypuszczenia policji. Najprawdopodobniej pożar wybuchł z powodu zapalenia się oparów gazu podczas spawania. – Na razie sprawę prowadzą policjanci z „czwórki”. Materiały trafiły już do prokuratury. Został też powołany biegły z zakresu pożarnictwa – mówi kom. Aneta Orman, oficer prasowy katowickiej policji.

Jacek i Szymon zostali wczoraj przewiezieni do Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich. Jak mówią świadkowie, pierwszy ma poparzone ręce i twarz, a drugi lżejsze poparzenia. Cały czas są pod popieką lekarzy, którzy ich stan określają jako stabilny.


Tagi:

Dodaj komentarz

*
*