Reklama

Weekend otwarcia ESK we Wrocławiu nie zachwycił

Grzegorz Żądło
O tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016 Wrocław rywalizował m.in. z Katowicami i Lublinem. Weekend otwarcia pokazał, że zwycięstwo stolicy Dolnego Śląska było nieco na wyrost. W programie mało było kreatywności, znacznie więcej odtwarzania pomysłów, które wielokrotnie realizowane były w innych miastach, również w Katowicach. „Przebudzenie”, bo tak nazywał się weekend otwarcia, pokazało, że Wrocław naprawdę powinien się obudzić, jeśli nie chce zmarnować tego roku.

Głównym motywem inauguracji obchodów był pochód. Organizatorzy wymyślili, że zaproszą mieszkańców Wrocławia oraz gości do wspólnego przejścia ulicami miasta. Każdy mógł dołączyć do jednego z czterech marszów, które symbolizowały duchy Wrocławia. To duch wielu wyznań, odbudowy, innowacji i powodzi. Dołączyć można było w dowolnym momencie pochodu, podczas którego występowali muzycy, aktorzy czy tancerze. Pomysł może i dobry, ale tłumów nie porwał. Nie chodzi tu nawet o frekwencję, tylko zaangażowanie i reakcję ludzi. Ci skarżyli się, że nie widzieli co działo się na będącej na czele każdego marszu platformie. A już około godzinne czekanie po dojściu do Rynku na dalszy rozwój wydarzeń, wielu zniechęciło. Tam też dobra widoczność ograniczała się do pierwszych rzędów. Zresztą, nie bardzo było na co patrzeć.

W Rynku można było m.in. posłuchać występu kilkudziesięciu muzyków grających na instrumentach dętych z okien kilku kamienic (koncert w oknie, brzmi znajomo?) i obejrzeć „montaż” 16-metrowej rzeźby.

Co poza tym? Mało porywający mapping na ścianie Narodowego Forum Muzyki, festiwal foodtrucków „Kultura Smaków” (jak ESK, to nawet jedzenie musi być nazwane kulturalnym) i dosyć hermetyczna wystawa Eduardo Chillidy w galerii Awangarda BWA Wrocław.

W sobotni wieczór największa kolejka ustawiła się do klubu „Barbara”, w którym odbywała się impreza „Silent Disco”. Jej uczestnicy dostawali słuchawki i tańczyli każdy do swojej muzyki. Jak w radiu, można się było przełączać na różne kanały. W samym lokalu panowała cisza. Ciekawe, choć dziwne doświadczenie.

Podczas weekendu otwarcia ESK najlepsze okazały się rozwiązania najprostsze, czyli ustawione w kilkunastu miejscach wokół Rynku koksowniki. Przy kilku z nich były namioty z żywą muzyką. Ludzie nie tylko grzali się przy ogniu, ale też tańczyli. Prawdziwa integracja, osiągnięta chyba najmniejszym kosztem.

Bardzo ciekawym wydarzeniem było też otwarcie wystawy w Muzeum Architektury pt. „Made in Europe. 25 lat nagrody Unii Europejskiej w dziedzinie architektury współczesnej – Mies van der Rohe Award”. To zbiór projektów, fotografii, makiet oraz multimedialnych wystąpień projektantów, który pozwala zrozumieć, dlaczego tak chętnie jeździmy np. do Barcelony, Kopenhagi, Sewilli czy miast niemieckich. Wśród nagrodzonych lub nominowanych do nagrody jest tylko kilka polskich propozycji, w tym akcent katowicki, czyli budynek Centrum Informacji i Biblioteka Akademicka przy UŚ.

To oczywiście tylko część z zaprezentowanych podczas weekendu otwarcia ESK wydarzeń. Zobaczymy, co po tym nieudanym starcie, Wrocław pokaże w kolejnych miesiącach.


Tagi:

Dodaj komentarz

*
*