Reklama

Ograniczenie nocnej sprzedaży alkoholu w centrum Katowic to bardzo dobra decyzja [KOMENTARZ]

Grzegorz Żądło
Niedługo w centrum Katowic alkohol będzie można kupić tylko od godz. 6 do 22. Chodzi oczywiście o napoje sprzedawane w sklepach, bo w lokalach gastronomicznych, restauracjach czy pubach nic się nie zmienia. Decyzja radnych wywołała wiele komentarzy, głównie negatywnych. To dziwne, bo chyba wszystkim powinno zależeć na ucywilizowaniu nocnego życia miasta.

Meliniarze zacierają ręce! To ograniczenie wolności! To nic nie zmieni! Nie można rozwiązywać problemu kolejnym zakazem! To tylko niektóre głosy w dyskusji o wprowadzeniu nocnej prohibicji w śródmieściu Katowic. Zawsze tak jest. Kiedy w centrum została wprowadzona strefa tempo 30 też prawie wszyscy krytykowali tę decyzję. Głównym argumentem były rzekome korki, które będą się tworzyć. Oczywiście korki się nie wydłużyły, za to policyjne statystyki wykazują spadek ofiar wypadków w strefie tempo 30.

Tak samo będzie z nocnym zakazem sprzedaży alkoholu. Na razie jest hałas (głównie w internecie), ale za jakiś czas większość krzykaczy zamilknie. Zastanówmy się, komu potrzebne są otwarte np. o północy sklepy z alkoholem? Zwykłym ludziom, którzy wracają z pracy i chcą sobie kupić piwo? Komuś, komu zabrakło wina do kolacji? No chyba jednak nie. No to komu? Po pierwsze, menelom. Takim, którzy np. na Mariackiej żebrzą na piwo i wódkę. Potem wystają w grupach przed nocnymi sklepami, kupując od czasu do czasu nową butelkę. Czy nocna prohibicja zlikwiduje to zjawisko? Oczywiście że nie, ale może je ograniczyć. Tak, wiem, zaraz ktoś napisze, że życie nie znosi próżni i za chwilę przybędzie melin. No i co z tego? Po pierwsze, ile ich przybędzie? Przecież Katowice nie wprowadziły całkowitego zakazu sprzedaży alkoholu, a jedynie ograniczyły ją w godzinach nocnych. Po drugie, kto będzie korzystał z tych melin? Ci, którzy po pracy chcą się napić piwa albo ci, którym zabrakło wina do kolacji? Znów wracamy do meneli, a to jednak margines.

Na plany nocnej prohibicji skarżyli się właściciele całodobowych sklepów z alkoholem. Na ich miejscu też bym się skarżył. Ruch będą mieli trochę mniejszy, przychody też pewnie nieco spadną. Ale co mnie to jako mieszkańca obchodzi? Mnie obchodzi to, żeby pod takimi sklepami późną porą nie gromadziły się grupy pijanych zoombie, zaczepiających normalnych ludzi.

Druga grupa, a właściwie trzecia (wliczając meneli), która pewnie nie cieszy się z nowych przepisów, to część imprezowiczów. Powszechnym zjawiskiem jest „zrobienie się” przed pójściem do klubu. Bo przecież piwo czy wódka są w sklepie znacznie tańsze niż w lokalu. Na dodatek mało kto respektuje zasadę, która wisi za plecami każdego sprzedawcy. Tę o niesprzedawaniu alkoholu osobom nietrzeźwym. Ktoś może powiedzieć, a co mnie obchodzi interes jednego czy drugiego właściciela kubu? No właśnie mnie obchodzi. Bo to oni nie tylko inwestują duże pieniądze w swoje lokale, a całonocne sklepy robią im średniouczciwą konkurencję, ale też (oczywiście nie wszyscy) organizują inicjatywy kulturalne w miejscach, w których działają.

Właściwie nie widzę żadnych negatywnych skutków nocnej prohibicji. Podobnie zresztą jak ograniczenia handlu w niedzielę. Świat się nie zawalił, ludzie już się przyzwyczaili. Nie słychać też o masowych zwolnieniach. Z ograniczeniem sprzedaży alkoholu będzie podobnie. Ludzie się przyzwyczają, a miejsca przed sklepami, które to tej pory sprzedawały nocą wódkę, staną się spokojniejsze. Odetchną też mieszkańcy najbliższych kamienic. Spytajcie ich co oni sądzą na ten temat. Jestem przekonany, że zdecydowana większość popiera zakaz. Z tym, że to mieszkańcy się ważniejsi od alkoholu chyba się zgodzicie.

 


Tagi:

Komentarze

  1. Sebastian 10 lipca, 2018 at 1:23 pm - Reply

    Menele nie drą mordy, w nocy wydziera się młodzież. Problemem jest brak kultury picia – i tego zamknięte sklepy nie zmienią. Mieszkańcy kamienic nadal będą się skarżyć na hałasy.
    Jak autor czułby się gdyby otworzył sklep a nagle ktoś narzuciłby mu dodatkowe ograniczenia, realnie wpływające na jego zyski?
    Zamknięcie sklepów może wpłynąć na ceny alkoholi w innych lokalach na mariackiej – nie ma konkurencji spoza branży więc ceny mogą pójść w górę (ale raczej to bardzo mało możliwe, lokali jest zbyt dużo aby zsolidaryzowały się w tej kwestii).

    Zakaz handlu w niedziele zabija małe sklepiki. Nie jesteśmy Niemcami, proszę poczytać o sytuacji na Węgrzech – tam już wycofano to głupie prawo. Dlaczego nie wpisać w ustawę: „pracownik musi mieć co najmniej dwie niedziele wolne w miesiącu” – i wilk syty i owca cała.

    Ja z miłą chęcią poparłbym ustawę ograniczająca dostęp do tej strony w weekendy – świat by się nie zawalił, ludzie by się przyzwyczaili, a to że strona miała by mniej odwiedzin to już tylko problem redakcji.

  2. Mieszkaniec 3 lipca, 2018 at 11:33 pm - Reply

    Bo autor po prostu pisze bzdury, na Mariackiej co druga knajpa to właśnie melinarnia z tanim alkoholem. A rzekomo istniejący margines pijący pod Żabką będzie płynął do knajp… kupowania „na zapas” też się można spodziewać. Właściciele lokali mają gdzieś, kto u nich pije, przecież oni zarabiają na każdym kliencie.

  3. Mieszkaniec 3 lipca, 2018 at 2:53 pm - Reply

    Mieszkam przy ul. Mariackiej i nie zgodzę się z tezą postawioną w artykule. Problemem nie jest otwarty sklep nocny, tylko brak jakiejkolwiek kultury picia. I nie mówię tu o „menelach”, ale gówniarzach, którzy uwalają się tu do nieprzytomności praktycznie w każdy dzień tygodnia za pieniążki rodziców. Nawet obrazek ilustrujący artykuł nie pokazuje „menela”, tylko chłopczyka w rureczkach i butach Vans. Żaden „menel” nigdy nie darł mi się w niebogłosy pod oknem o 5 rano siedząc w ogródku knajpy, która sprzedaje wódkę na kieliszki po 4zł, za to ów typ młodzieńca w rurkach i Vansach robi to nagminnie. Ilość osób które na ławkach piją alkohol kupiony w sklepie jest marginalna, za to ogródki są pełne ledwo trzymających się na nogach ludzi, którzy nie mają problemu z zakupem kolejnego kieliszka w godzinach porannych. Dopóki właściciele knajp nie będą reagować na takich „klientów” nic się nie zmieni, policja spisuje pijących na ławkach, ale nie widziałem jeszcze interwencji w knajpianym ogródku. Widziałem za to karetki przyjeżdżające po tych, którzy „przyimprezowali” zbyt mocno. Sam sklep monopolowy nie jest przyczyną takiego zachowania, tak samo jak McDonalds nie jest przyczyną otyłości, tylko trzeba wiedzieć, że powinno się zjeśc jednego Big Maca co jakiś czas, a nie dziesięć codziennie.

Dodaj komentarz

*
*