Reklama

Mecz o stadion

Stadion w Zabrzu
Grzegorz Żądło
Kolejne zamieszanie wokół Górnika Zabrze przypomniało mi pewien tekst, który napisałem niemal dokładnie dwa lata temu. Kolega z miejskiej gazety w Zabrzu poprosił mnie o felieton na dowolny temat związany z miastem. Z racji tego, że tekst nie był po myśli władz, nie został opublikowany. Teraz jest jak znalazł. I wciąż, po dwóch latach, nie stracił nic na aktualności.

Dwa hot-dogi, dwie zapiekanki, do tego cola, sok, piwo i powiedzmy chipsy. Razem jakieś 60 zł. Bilet rodzinny za 80 zł i klubowa koszulka dla syna za złotych 50. W sumie – 190 zł, czyli zabrzańska czteroosobowa rodzina na meczu Górnika. I tak przynajmniej trzy, cztery razy w sezonie. Wizja tyleż śmiała, co odległa w czasie równie bardzo jak zwycięstwa Górnika z Barceloną w Lidze Mistrzów. Owszem, teoretycznie wszystko jest możliwe, ale…

Prezes budowanego w Zabrzu stadionu na 32 tysiące miejsc przekonywał podczas niedawnego Europejskiego Kongresu Małych i Średnich Przedsiębiorstw, że z tzw. dni meczowych planuje osiągać 40 proc. dochodów. Drugie tyle ma przynieść wynajem powierzchni komercyjnych na i przy stadionie. 15 proc. to planowany dochód z praw do nazwy, a pozostałe 5 proc. z tzw. turystyki biznesowej, organizacji imprez masowych czy konferencji.

Biznesplan jak się patrzy, tyle że mam poważne wątpliwości czy realny. Wspomniany prezes twierdzi, że prędzej czy później w Polsce będzie jak w Niemczech, w których na kartę klubową trzeba czasem czekać nawet kilka lat. Innymi słowy za naszą zachodnią granicą, bilety na mecze Bayernu Monachium czy Borussii Dortmund to towar wybitnie deficytowy. W Polsce na razie deficytowy jest kibic. Wprawdzie od kilku lat frekwencja na meczach ekstraklasy nieznacznie rośnie, ale w tempie porównywalnym z szybkością polskiego piłkarza. I tu pojawia się konflikt tragiczny. Bo z jednej strony trudno opierać biznes na wpływach z tzw. dnia meczowego (zwłaszcza jeśli drużyna będąca gospodarzem stadionu nie walczy o mistrzostwo Polski, o europejskich pucharach nie wspominając), z drugiej – alternatywy właściwie nie ma. Trudno bowiem uznać, że nagle rozpocznie się wyścig do wynajęcia sklepu, biura czy innej powierzchni na stadionie, a bogate firmy ustawią się w kolejce do umieszczenia swojego logo na obiekcie przy Roosevelta. Organizacja innych niż sportowe imprez też raczej kokosów nie przyniesie, zwłaszcza, że konkurencja na rynku jest coraz większa. O turystyce stadionowej nawet szkoda mówić, bo cacko na miarę ptasiego gniazda z Pekinu raczej w Zabrzu nie powstanie. Co więc pozostaje? Nadzieja. Nadzieja, że chodzenie na mecze w przyszłości stanie się modne, że ludzie będą więcej zarabiać i będzie ich stać na wydanie kilkudziesięciu złotych co dwa tygodnie, że kibole zostaną wyeliminowani, że będzie można bezpiecznie i spokojnie na stadion dojechać i z niego wyjechać, że Górnik wygra ligę, że… i tak można jeszcze długo.

Nadzieja rzecz dobra, ale stadionu nie utrzyma. A i do przekonania inwestorów nie wystarczy. Zwłaszcza jeśli stadion w Zabrzu nadal będzie wzbudzał takie zainteresowanie jak na jednej z dyskusji podczas wspomnianego Europejskiego Kongresu Małych i Średnich Przedsiębiorstw, na którym oprócz panelistów, było raptem 15 (słownie: piętnaście) osób.

Na razie mecz o stadion toczy się w środku pola. Czasu na zmasowany atak wielu już nie zostało, a strzelenie gola z każdym miesiącem będzie trudniejsze.

Stadion w Zabrzu
Fot. Stadion w Zabrzu

Tagi: