Reklama

Czy można jeść owoce z drzew w centrum miasta? I skąd w ogóle się tam wzięły

Grzegorz Żądło
Śliwy, jabłonie, czereśnie, orzechy czy grusze. W całych Katowicach, również w śródmieściu, są miejsca, w których rosną drzewa owocowe. Skąd się tam wzięły i czy można jeść ich owoce? Odpowiedź na pierwsze pytanie jest bardzo ciekawa, a na drugie niejednoznaczna.

Nie trzeba daleko szukać, żeby znaleźć drzewa owocowe nawet przy głównych ulicach Katowic. Najbardziej rzucają się w oczy żółte mirabelki. Są już dojrzałe i setkami spadają na drogi i chodniki. Tak jak na pl. Grunwaldzkim, gdzie jest cała aleja tych śliw. To jednak nie tak miało wyglądać. Jak mówi Mieczysław Wołosz, dyrektor Zakładu Zieleni Miejskiej w Katowicach, mirabelki pojawiły się w mieście przez przypadek. – Na tych drzewach owocowych szczepione były drzewa ozdobne i to one miały rosnąć przy placach i skwerach. Jednak mirabelki okazały się silniejsze  – mówi Wołosz.

Jeszcze ciekawsza historia wiąże się drzewami orzecha włoskiego. Można je spotkać m.in. na osiedlu Tysiąclecia i w centrum miasta (np. przy węźle Mikołowska). Okazuje się, że od wielu lat sadzi je tajemniczy mężczyzna. Nie wiadomo po co i dlaczego. Nikogo o zdanie nie pyta. – Wiosną moi pracownicy widzieli go jak sadzi drzewa. Chcieli porozmawiać, ale mężczyzna uciekł – mówi dyrektor ZZM.

Są też miejsca, w których rośnie dużo jabłoni. Tak jak np. w Parku Budnioka (tzw. Asza). Wcześniej był tu sad. Podobnie zresztą jak w kilku innych miejscach. Ale bywało też tak, że mieszkańcy, którzy sprowadzili się do miasta ze wsi, sami sadzili przed blokami drzewa owocowe. Żeby poczuć się jak u siebie.

Wygląda jednak na to, że takich drzew będzie w mieście coraz mniej.  Nowych się nie sadzi, a stare albo same się łamią, albo są wycinane. Niedługo zniknie np. jedna w czereśni w Ligocie. O jej wycięcie poprosili mieszkańcy. – Argumentowali, że dzieci wspinają się na drzewo po owoce i mogą sobie zrobić krzywdę – tłumaczy Grzegorz Kot, który od ponad 30 lat zajmuje się zielenią w Komunalnym Zakładzie Gospodarki Mieszkaniowej w Katowicach.

Podobnie miało być z mirabelką przy pl. Grunwaldzkim. Z tym, że tu jedni mieszkańcy chcieli wycinki (bo śliwki spadały na schody i można się było na ich poślizgnąć), a drudzy zaprotestowali. W efekcie śliwa stoi.

Stoi i owocuje. Czy jednak żółte śliwki, czerwone jabłka i orzechy z drzew w mieście można w ogóle jeść? Dr hab. Edyta Sierka z wydziału biologii i ochrony środowiska Uniwersytetu Śląskiego ma w tej sprawie jedną podstawową radę. – Myślę, że z dystansem trzeba podchodzić do spożycia. Nie zrywać w dużych ilościach i najlepiej przemyć lub chociaż przetrzeć owoc przed zjedzeniem. Wszystkie owoce są do spożycia, ale trzeba zwrócić uwagę na to, gdzie rosną. To nie jest tak, że zjemy dwie mirabelki i się zatrujemy, ale trzeba uważać – mówi dr Sierka.
Jej zdaniem owoce rosnące w mieście mają znaczenie dla bioróżnorodności. Przyciągają ptaki i owady, w tym pszczoły i osy. Jednak powinny mieć funkcję przede wszystkim estetyczną. Na wiosnę pięknie kwitną.

Również dyrektor Zakładu Zieleni Miejskiej odradza jedzenie owoców z centrum miasta, bo osadzają się na nich zanieczyszczenia.

Wygląda na to, że mieszkańcy rzeczywiście są ostrożni, bo mało kto zbiera mirabelki czy jabłka. Tylko orzechy raczej się nie marnują. Dobrze się składa, bo akurat tych drzew przybywa.


Tagi:

Dodaj komentarz

*
*