Reklama

Za darmo z Katowic do Albanii, czyli autostopem przez Europę

W dwa tygodnie przejęchaliśmy autostopem 3600 km.

Łukasz Kądziołka
W Albanii chcieli od nas kupić paszporty, ale również tam dostaliśmy pieniądze od obcego człowieka. W Czarnogórze prowadząca pensjonat Rosjanka chciała zatrzymać nas do października, żebyśmy pomogli jej z turystami i… jej dziećmi. Z kolei w Bośni trafiliśmy na Australijczyków, którzy prowadzili auto na bardzo dużym luzie. Kierowca trzymał kierownicę tylko jedną ręką. W drugiej miał piwo. To tylko część przygód, które przywieźliśmy z dwutygodniowej wyprawy autostopem na Bałkany. Przeczytajcie historię o pokonywaniu tysięcy kilometrów zupełnie za darmo, nocowaniu pod gołym niebem i uprzejmości obcych ludzi.

Skok do Bułgarii

Przerwa na stacji benzynowej, CzechyMimo że mieliśmy doświadczenie w podróżowaniu stopem (dużo po Polsce, do tego Włochy, Francja i Chorwacja) wyprawa na „głębokie” Bałkany była wyzwaniem. Raz, że nie wiedzieliśmy zbyt wiele o krajach, do których chcieliśmy dojechać, dwa, że musieliśmy tak zaplanować podróż, żeby wrócić po dwóch tygodniach. Co przy łapaniu okazji nie jest wcale takie łatwe.

Na początek postawiliśmy sobie ambitny cel, sprintem dostać się do Bułgarii. Start z autostrady A1 w Knurowie. Najpierw trafił się były wojskowy, który podrzucił nas do Ostrawy. Jechał akurat kupić marihuanę do Czech. Potem jadący do Serbii na wakacje Rosjanie z obwodu kaliningradzkiego podrzucili nas do Brna. Następnie trafiliśmy na Polaka, który jechał na Pieszo przez granice bulgarsko-macedonskaimprezę do Bratysławy. Ze stolicy Słowacji zabrał nas Rumun i z nim dotarliśmy do Segedyn (Szeged). O 3 w nocy trudno było kogoś namówić na podwózkę, dlatego zdrzemnęliśmy się na stacji benzynowej. Konkretnie, na parkingu. Trochę padało, więc przydała się plandeka, która służyła nam za namiastkę namiotu. Rano mieliśmy szczęście. Wracająca z wakacji para Bułgarów zabrała nas prosto do Sofii. Łącznie podróż zajęła nam 36 godzin. Chyba całkiem nieźle.

Kolorowa Macedonia

Bułgaria jak Bułgaria, dlatego po jednej nocy pojechaliśmy dalej. W Macedonii było ciekawiej. Po godz. 21 nie mogliśmy kupić w Skopje piwa, bo o tej godzinie to nielegalne. Co wcale nie znaczy, że sprzedawcy stosują się do zasad. Coś jak w Polsce. W stolicy Macedonii uwagę zwracają kolorowe plamy na budynkach i pomnikach. To efekt tzw. kolorowej rewolucji. Obrzucając budynki balonami z farbą, przedstawiciele różnych organizacji, ale i zwykli mieszkańcy wyrażają sprzeciw wobec polityki rządu. W Macedonii bezrobocie sięga 30 procent, ale władza nie szczędzi grosza na pomniki i monumentalne budowle odwołujące się do antycznej historii kraju.

Zielono, ale tylko dzięki roślinności, było za to w okolicach Jeziora Ochrydzkiego, do którego dotarliśmy z dostawcą leków. Natura, spokój, choć nie dla wszystkich. Na brzegu jeziora spotkaliśmy zdegustowanego Polaka. Zdegustowanego zachowaniem swojej żony, która narzekała na warunki w hotelu. Załamał się jeszcze bardziej, kiedy pokazaliśmy mu klif, na którym nocowaliśmy. Wyciągnął wtedy 1000 denarów (około 80 zł) i dał nam, bo „tak podpowiadało mu serce„. Nie chcieliśmy wziąć tych pieniędzy, ale jak Polak się uprze, to trudno go przekonać.

Albania, czyli jak sprzedać paszport

Szybko zostawiliśmy Macedonię, bo czekała już na nas Albania. To kraj, w którym spotkało nas najwięcej przygód. Chociaż autostopowicza niewiele może zdziwić, to propozycja sprzedaży paszportu była zaskakująca. Cena niewygórowana, ale propozycja niektórym mogłaby wydawać się kusząca. 3000 euro na miejscu i drugie tyle w Polsce. Po co Albańczykowi polski paszport? W zasadzie chodzi o paszport jakiegokolwiek kraju Unii Europejskiej. Po transakcji fałszują dokument, tak że umieszczają w nim swoje zdjęcie. Wszystko po to, żeby móc zacząć pracę za granicą. Ostatecznie nie daliśmy się przekonać, za to biorący górskie zakręty swoim audi 110 km/h Albańczyk przekonał się do nas i zaprosił na kebaba.

On był wyjątkiem, bo w Albanii większość kierowców raczej chce brać, a nie dawać. Tu ludzie nie są przyzwyczajeni do widoku autostopowiczów, a większość chce zarobić na obcym. Popularne są tzw. prywatne taksówki. Coś jak Uber, ale bez aplikacji. Trzeba każdemu zatrzymującemu się kierowcy powtarzać cierpliwie słowa: „jo para” lub po prostu „no money”. W innym wypadku może dojść do nieporozumień i kierowca będzie czekał na zapłatę.

Czarnogóra – Rosjanka kusi pracą

Po przygodach w Albanii niewiele mogło nas już zaskoczyć. A jednak pewnej Rosjance się udało. Zatrzymała się, żeby nas podwieźć, a potem zaproponowała pracę. Jej mąż musiał wrócić do kraju, a ona została sama z trójką synów. Mielibyśmy pomagać w prowadzeniu pensjonatu nad brzegiem morza i w opiece nad dziećmi. W zamian nocleg i jedzenie za darmo do października. Brzmiało interesująco, ale my chcieliśmy jechać dalej – do Bośni i Hercegowiny.

Bośnia po Australijsku

Z Czarnogóry do Bośni przyjechaliśmy z dwoma Australijczykami. Danny i Justin spędzali w Europie swoje 9-tygodniowe wakacje. Już na granicy z Chorwacją był z nimi pewien problem. Strażniczka nie chciała wpuścić Danny’ego do momentu, aż ten nie ubrał koszulki. Porządek musi być. W końcu Chorwacja to już Unia. Bardziej niż piękno natury czy zabytki, chłopaków interesowały dziewczyny i imprezy. Ponadto brawurowo pokonywali górskie zakręty, popijając kolejne piwa.

Kiedy już pożegnaliśmy szalonych Australijczyków, udało nam się zatrzymać autobus pełen robotników budowlanych wracających po pracy z Sarajewa. Co ciekawe, pogadaliśmy sobie z nimi, mimo że prawie żaden nie rozumiał ani słowa po angielsku.

Z ziemi chorwackiej do Polski

Zbliżał się koniec podróży i trzeba było jakoś dostać się do Polski. W małej miejscowości chcieliśmy tylko zapytać którędy do Zagrzebia. Skończyło się na tym, że zostaliśmy zaproszeni na sok i kawę, a potem córka gospodarzy zawiozła nas pod Zagrzeb. Tu na chwilę odpuściliśmy łapanie stopa, bo kolega zachorował. Ale od czego jest BlaBla Car. Sympatyczni Czesi podwieźli nas do Brna. Potem była para Polaków wracających z Chorwacji do Krakowa, wysiadka przy Centrum Handlowym 3 Stawy i autobus nr 910 KZK GOP do centrum Katowic.

W sumie pokonaliśmy jakieś 3600 km.  Kilka razy przekraczaliśmy granice pieszo, za każdym wywołując uśmiechy na twarzach strażników. Dwa razy nie było szans na złapanie podwózki, więc spaliśmy na stacji benzynowej.  Za granicą Polak-autostopowicz to nic zaskakującego. Po drodze spotkaliśmy trzy pary, które również łapały okazję na Bałkanach. Z kolei w jednym z hosteli w Bośni i Hercegowinie, kiedy recepcjonista usłyszał, że dostaliśmy się tam autostopem, od razu stwierdził:  „No tak, jesteście z Polski”.


Tagi:

Dodaj komentarz

*
*